Rezonans 

Kiedy przestałam śpiewać?

Żyćko…to co wybrałam, sprawiło powoli…powolutku…dzień po dniu…że zniknął śpiew…zniknęła…melodia mego serca…po prostu zanikła. 

Po prostu…zgodziłam się na mniej…na mniej tego…kim zawsze byłam.

Patrzyłam, jak gitara stojąca w rogu pokoju, przestawiana z miejsca na miejsce, wołająca …ale niesłyszana…kurzyła się i niszczała. Jak zaczął pękać lakier na drewnie rezonansowego pudła…

Bo zabrakło rezonansu…we mnie. Bo się poddałam, bo przestałam wierzyć…w Życie…bo z nim…nie rezonowałam, z tym co w nim najpiękniejsze…z radością i miłością.

Dziś znów zaczęłam śpiewać…już od jakiegoś czasu właściwie…gdy totalnie i z lekkością pozwalam sobie żyć moją prawdę…prawdę Serca, duszy, mojej Istoty. 

Śpiew jest coraz częstszy i zupełnie spontaniczny, pojawia się nagła fala dźwięków i dzwoni…dzwoni prawda mojej duszy, wyraża się na zewnątrz to, kim jestem. 

Tyle radości sprawił mi syn, przywożąc mi gitarę, piękną, cudną, klasyczną, czyli taką, której dźwięk jest ciepły, delikatny, subtelny. 

I powiedziałam mu, że ostatni raz kiedy śpiewałam, to było wtedy…gdy tuliłam go w ramionach i kołysząc jego małe i ufne ciałko, nuciłam mu kołysanki. 

Wtedy jeszcze…czułam się szczęśliwa.

I dziś on…znów mi podarował śpiew, jakby chciał powiedzieć…śpiewaj znowu mamo, graj melodię swojej duszy. 

Kocham ❤️

fot.Internet

Gdy trzy jaźnie…idą za rękę 

Obserwuję sobie…
jak moje trzy jaźnie robią robotę we mnie.
Świadomość nadzoruje, zarządza 😋, a wygląda to tak,
że czasem z przyzwyczajenia robię (np. oczyszczanie podświadomości,
Niższego Ja, czyli Ku) techniką, no jakąś ulubioną, która najbardziej ze mną rezonuje,
a czasem po prostu tak: 

a weź Ku, moja ty kochana, wypierdziel te wszystkie wory,
a weź się nawet nie pytaj, masz moją zgodę, a weź, kochana,
hurtowo wypierdzielaj, co się będziemy rozdrabniać,
nawet nie potrzebuję wiedzieć, co w nich jest.

Decyzja, komenda, stan, świadomość,
że wszystko zależy ode mnie, od decyzji,
jaką w swojej świadomości podjęłam.  
Od tego…jak chcę żyć.

Pamiętam, jak zadżumiony umysł próbował wszystko racjonalizować
(teraz też czasem to robi, żeby nie było 😁, póki nie puknę się w czółko
jak ten Pomysłowy Dobromir),
chciał potwierdzać u innych, czy oni też tak mają? Czy im też się udaje?
Cóż, mało którym się udawało, bo byli jeszcze bardziej zadżumieni niż ja.
A ja, jak to ja, jest idea, jest pomysł, to Aneczka musi sprawdzić,
na własnej osobistej skórce. I nie żałuję.
I z perspektywy czasu, to co się nie udawało,
wynikało tylko i wyłącznie z niezrozumienia.
Ale…po zrobieniu correct…jak najbardziej okazywało się,
że tak, że działa.
Bo naprawdę wszystko jest kwestią świadomości i częstotliwości,
jedno z drugiego wynika. Im wyższa świadomość,
tym szybciej wszystko się dzieje.

Ale wiadomo,
są obszary, gdzie wjeżdżam jak najnowszym, sportowym modelem Alfki Romeo,
a są i takie, gdzie jak ten palacz w hucie przy piecu wrzucam dopiero te ciężkie wory
pełne syfiastych programów vel odpadów przeszłych zdarzeń, skrzywionych luster rzeczywistości.
Lubię patrzeć jak się rozpuszczają w hutniczym piecu,
zostają zdezaktywowane w świętym ogniu…ogniu czystej Boskiej Miłości. 

Bóg to najcudowniejszy Alchemik ❤️. 

Średnie Ja trzyma na wszystkim łapkę, to Ja dzienna,
ta Ja, która świadomie wybiera.
Najmniejszy kontakt mamy zwykle z Wyższym Ja, intuicją, boską iskrą w nas,
z tej przestrzeni płyną do nas najlepsze, najpiękniejsze,
i co ważne, zgodne z najwyższym dobrem inspiracje do Życia.
Tu się nigdy nie zawiedziesz.
I to tu jest błogo, tu jest rozkosz, tu jest miłość bezwarunkowa,
to stąd wszystko jest ok, to stąd wszystkich i wszystko kochasz
i to tu, gdy dostałam po dupce, to mówię ok, nic się nie stało,
wjeżdżam wyżej, dodaję gazu jadąc Alfką przez Żyćko. 

Cóż jednak…
gdy czasem niższe jaźnie są przywiązane do smutku, cierpienia,
dostawania po dupce…cóż.
Ostatecznie wszystko w materii materializuje się z „woli” albo niezgody Niższego Ja.
I dupa, nie przeciukasz…czyli grzebiesz w worach 😛.
Jednak do mnie w pewnym momencie przyszedł wkarw, a potem kliknęło.
Że no co kuźwa, to Niższe ja tu mi będzie decydować, no jak to??
I zrozumiałam (zapewne prześlizgnęło się coś wtedy od Wyższego Ja)
…że mogę to ominąć.
Jak?
Ano tak, że dla Boga nie ma rzeczy niemożliwych,
co tam taka ludzka Niższa świadomość dla Niego,
toż to absurd, toż to się kupy nie trzyma. 

I proszę bezpośrednio Tatkę.
Wiesz Tatku, słuchaj, to i to, a weź Ty mnie uwolnij, Ty mi pokaż,
Ty mnie Kochany obdaruj, Ty to załatw dla mnie, etc.
I po prostu dziękuję…że On już to zrobił,
że to już jest. 

I jest. Zawsze. 

Kocham ❤️

Kompas

Nastawiam kompas…

Na moje serce, na moje uczucia,
na to…jak mi z tym?

Wiedza jest ważna, wiedza jest niezbędna,
to uporządkowanie w Umyśle, który wreszcie służy,
a nie robi zamęt.

Później jednak, ja tego doświadczam, przychodzi taki etap w Życiu,
gdzie jedynym i ostatecznym weryfikatorem jest moje własne Serce.
I tylko do niego już się odwołuję.
Oczywiście mogłoby to do pewnego stopnia być już od najwcześniejszych lat.
Ale mało po tym świecie chodzi takich szczęściarzy,
którzy od razu mieli normalne dzieciństwo,
a potem na tych doświadczeniach budowali cudowne,
karmiące związki partnerskie, życie zawodowe, rodzinę itd. 

Najczęściej dostawaliśmy po dupie od maleńkości
i potworzyły się w nas programy, wypaczone widzenie rzeczywistości,
ludzi, świata, nas samych.
I musimy ten syf usunąć, zdjąć wszystkie warstwy
lub chociaż jakąś ich część,
aby doświadczać piękniej, prawdziwiej. 

Aby to zrobić trzeba mieć odwagę.
Nie wszystko udaje się za pierwszym razem,
ale to nie znaczy, że nie mam próbować.
Ja próbuję do skutku.
I wiele obszarów mojego życia dzięki temu uzdrowiłam.
Uzdrowiłam na moją miarę.
Bo w tym również odwołuję się do Serca.
Pytam, a właściwie czuję, czy mi to już wystarczy.
Nie rozdymam pożądań, nie rozkręcam się w zachłanności.
Przecież wiem, bo czuję,
że tak naprawdę pragnę tych najważniejszych rzeczy,
czyli zdrowia, spokoju serca, dachu nad głową,
prostego dobrego obiadu,
jakiejś ciekawej przyjemności w formie hobby,
abym mogła spełniać się w jakiejś formie tworzenia,
a to wszystko najlepiej dzielić z ukochaną Duszą.
Duszą, która mnie wybrała, tak jak ja ją.
To takie proste, takie zwykłe.
Kocham prostotę. 

Tak więc ten kompas, moje własne serce i to co czuję,
jest dla mnie bezpieczne.
Nauczyłam się, że to jest najważniejsze, nie jakieś normy społeczne,
religie, zasady, etc. wszystko to wymyślili inni ludzie.
Pytanie jakie intencje im przyświecały.
Coś wydaje się dobre, korzystne, słyszę nawet, że no ale przecież
wszyscy tak robią, przecież to tak jest, tak ma być.
Ale kto o tym decyduje, kto ma prawo mówić mi i skąd wie,
co jest dla mnie dobre?

Tylko ja. Tylko moje Serce, tam mieszka Bóg.
To On jest dla mnie jedynym i najprawdziwszym kompasem.
I jaka to wolność. Bo Bóg, czysta Miłość bezwarunkowa chce dla mnie najlepiej.
To ja niestety niejednokrotnie kłóciłam się z Nim…
w moim Umyśle, w którym był bałagan.

Ale to zaufanie do mnie samej,
do mojego Serca, do Tatki w nim, nie przyszło od razu.
Oj była to orka na ugorze, oj działo się, bo najtrudniejsze dla mnie,
było nauczyć się rozróżniać, kiedy mówi umysł, a kiedy mówi Serce.
I dziś wiem, że gdy mówi Serce, to ja czuję totalny, błogi spokój i akceptację.
Chociaż może to kłócić się z całym światem i często się kłóci,
to gdy ja czuję ten spokój, to wiem, co jest prawdziwe.
Wiem, że  jestem w Domu. I nikt mi nie powie.

Miało być o czym innym, ale jak to często bywa,
popłynęło gdzie chciało.
Ale jak płynie, to wiem z jakiego miejsca płynie,
i ja mam na to zgodę w sobie, widocznie tak było potrzebne.

fot.Internet

Komandos…miłości 

Kursor w notatniku miga.

Czeka na chwilę…gdy słowa zaczną płynąć.
Czeka, aby dusza się wyraziła.

Kursor miga…wciąż miga.
Słowa nie płyną.

Kursor miga…słowa nie płyną.
Płynie łza po policzku. 

Zawsze byłam odważna.
Zawsze byłam tym komandosem,
który trwał w trudnych warunkach.

Dziś…nadal jestem. 

Więc wiem…że przetrwam.
Wiem, że zachowam, ocalę to, co jest najprawdziwszą mną.
Nie mogę tego z siebie wyrwać.

Muszę tylko być w Sercu.

Muszę po prostu utulić tę miłość, która tam mieszka,
utulić, czule głaskać, czule do niej przemawiać…że jest ważna,
że dobrze, że się pojawiła, że dobrze, że tam jest, że ją przyjmuję,
że jej nie odrzucam…i pozwolić jej kiedyś…gdy będzie gotowa…
wchłonąć się.
Gdy będzie gotowa, gdy przyjdzie ten czas.
Nie wiem kiedy…i nie potrzebuję wiedzieć.
Wszystko jest…kiedy ma być.
I jest to…co ma być.

Mówię do niej czule, 

że to nie szkodzi, że nieodwzajemniona, to jej nie umniejsza,
nie zabiera znaczenia i prawdziwości.

Mówię jej…

dziękuję, że jesteś,
dziękuję…tak długo na Ciebie czekałam,

Dziękuję za to…jaka jesteś.
Dziękuję…że mnie zaszczyciłaś…swą obecnością.
Dziękuję…tak za Tobą tęskniłam.

I jesteś.

To najpiękniejsze, co mogłam otrzymać, to najcenniejsze…
czego mogłam…pozwoliłam sobie doświadczyć. 

Naprawdę…niczego piękniejszego nie doświadczyłam.
Czuję Twoją fakturę, czuję twój smak, czuję twój zapach…
czuję Twoją melodię…
najpiękniejsze dzwoneczki…niczego innego nie chcę słuchać…

Dziś wiem…jak smakuje Bóg.
Dziś wiem…bo doświadczyłam tej prawdy…
że Bóg to miłość.
Dziś czuję to całą sobą.

Dziękuję Tobie, Kochany…
że poprzez Ciebie…to do mnie przypłynęło…
że mogę tej cudowności doświadczać. 
Nic innego…się nie liczy.