Komandos…miłości 

Kursor w notatniku miga.

Czeka na chwilę…gdy słowa zaczną płynąć.
Czeka, aby dusza się wyraziła.

Kursor miga…wciąż miga.
Słowa nie płyną.

Kursor miga…słowa nie płyną.
Płynie łza po policzku. 

Zawsze byłam odważna.
Zawsze byłam tym komandosem,
który trwał w trudnych warunkach.

Dziś…nadal jestem. 

Więc wiem…że przetrwam.
Wiem, że zachowam, ocalę to, co jest najprawdziwszą mną.
Nie mogę tego z siebie wyrwać.

Muszę tylko być w Sercu.

Muszę po prostu utulić tę miłość, która tam mieszka,
utulić, czule głaskać, czule do niej przemawiać…że jest ważna,
że dobrze, że się pojawiła, że dobrze, że tam jest, że ją przyjmuję,
że jej nie odrzucam…i pozwolić jej kiedyś…gdy będzie gotowa…
wchłonąć się.
Gdy będzie gotowa, gdy przyjdzie ten czas.
Nie wiem kiedy…i nie potrzebuję wiedzieć.
Wszystko jest…kiedy ma być.
I jest to…co ma być.

Mówię do niej czule, 

że to nie szkodzi, że nieodwzajemniona, to jej nie umniejsza,
nie zabiera znaczenia i prawdziwości.

Mówię jej…

dziękuję, że jesteś,
dziękuję…tak długo na Ciebie czekałam,

Dziękuję za to…jaka jesteś.
Dziękuję…że mnie zaszczyciłaś…swą obecnością.
Dziękuję…tak za Tobą tęskniłam.

I jesteś.

To najpiękniejsze, co mogłam otrzymać, to najcenniejsze…
czego mogłam…pozwoliłam sobie doświadczyć. 

Naprawdę…niczego piękniejszego nie doświadczyłam.
Czuję Twoją fakturę, czuję twój smak, czuję twój zapach…
czuję Twoją melodię…
najpiękniejsze dzwoneczki…niczego innego nie chcę słuchać…

Dziś wiem…jak smakuje Bóg.
Dziś wiem…bo doświadczyłam tej prawdy…
że Bóg to miłość.
Dziś czuję to całą sobą.

Dziękuję Tobie, Kochany…
że poprzez Ciebie…to do mnie przypłynęło…
że mogę tej cudowności doświadczać. 
Nic innego…się nie liczy.

Cicha obecność 

Całe moje dorosłe życie…pragnęłam…obdarzyć miłością.
I to się stało…i to jest.
Jest we mnie…trwa…i pozwalam temu istnieć.
Czy jest coś piękniejszego od obdarzania miłością?

Jedna Dusza potrzebuje, pragnie obdarzać miłością…
a druga pragnie tą miłością być…obdarzona.
I to jest…dzieje się…intencje pięknie się dogrywają.
Każdy w końcu ma to…
co jest jego najprawdziwszym pragnieniem.

I szłam, a z góry na mnie świeciło słońce. Pamiętam.
Pamiętam to pytanie we mnie…które się pojawiło…

Tatku, dlaczego jestem szczęśliwa…
skąd we mnie tyle radości, dlaczego nie potrzebuję,
nie myślę nawet o tym…
że nie usłyszałam tego samego.
Tego samego…kocham Cię?

I długo byłam sobie z tym pytaniem we mnie.
I wcale nie szukałam, ani domagałam się odpowiedzi.

Odpowiedź sama przyszła…
gdy byłam gotowa i otwarta na jej przyjęcie.
Bo po prostu…gdy miłość jest we mnie, pozwalam jej być…
to nie potrzebuję niczego więcej.
Bo zawsze tęskniłam…za istnieniem tego uczucia we mnie.
Za obdarzaniem.
I to właśnie pragnienie stało się, wydarzyło, marzenie spełniło.
Bo zawsze wydarza się to…kim jestem.
Nic innego nie może się wydarzyć.

Teraz pojawiła się ekspansja, która nie ujawniła się od razu.
Aby poszerzać się w miłości jeszcze bardziej,
jeszcze dalej…sięgnąć szczytu…
tak aby w tej miłości…rozpuścić się? 

Tak, chyba tak.
Na pewno poczuję…na pewno będzie mi ukazane…
na pewno dalsza droga się wyłoni.

Ciekawe. Bardzo ciekawe, ale ciekawe…

Kocham ❤️

fot. Internet

Kwestia…nadodpowiedzialności

Przewijała się przez moje Żyćko od wczesnego dzieciństwa.
Zakodowana, obarczona tym ciężarem nie do udźwignięcia
…dziewczynka we mnie,
musiała się od tego uwalniać przez lata całe.
Niestety, niemal wszystkie dziedziny życia zostają tym skażone.

Najpierw działa niezauważone, w tle.
Program się kręci, staje się częścią tożsamości,
choć tak naprawdę jest programem fałszywego ego,
które lubi też przecież stroszyć piórka
i oczywiście nadbudowuje się nad tym wreszcie,
jakieś chore poczucie wartości, że ja to wiem, ja muszę, ja potrafię,
ja, ja, ja.
No bo jak już się dźwiga takie cholernie ciężkie ciężary, że wygina,
to dobrze coś z tego mieć.

Jako że jest nieuświadomione, bo to program, to tego nie widzę…
do czasu, gdy poczuję się tak cholernie zmęczona,
wyssana z energii życiowej, wypruta, bez sił i mocy,

że Żyćko,

robi mi przysługę, zmusza mnie wręcz,
abym się temu…przyjrzała.
Tak…bo Żyćko zawsze dąży do równowagi.

Nie wybrałam tego, dostałam 'w spadku’ po rodzicach
i wiem cholernie dobrze ile to kosztuje.

Gdzie podziała się moja moc?
Ano tam właśnie, oddałam ją dla innych, na nie swoją walkę,
na coś co nie jest moim zadaniem, nie jest i nigdy nie było.
I nigdy nie powinno być, bo każdy ma obowiązek być odpowiedzialny
tylko za siebie, swoje czyny, swoje życie.

Jednak, gdy zobaczę ten wirujący program we mnie,
to mogę wreszcie się od niego uwolnić.
I jaka to ulga, ku.wa, ulga nie do opisania.
To było jak wzięcie głębokiego oddechu,
świeżym i odżywczym powietrzem wraz z którym
wypełnia mnie życiodajna siła.

Pamiętam, pamiętam, gdy to się wydarzyło lata temu.
Pamiętam tę wolność.

Dlatego dzisiaj sobie przypomniałam o tym,
gdy pojawiła się sytuacja,
gdzie ktoś mi bliski próbował mnie wciągnąć w to ponownie.
I nie zobaczyłam tego od razu, nie od razu rozpoznałam.

Poczułam natomiast,
gdy rozważałam wszystkie za i przeciw, racjonalnie,
no i niby w zgodzie z tzw. normami zachowań społecznych (a jakże),
to mimo wszystko, w tym chwilowym zaćmieniu poczułam
…jakąś próbę gwałtu na samej sobie.
I gdy nazwałam to uczucie towarzyszące mi w tle wydarzeń,
to pojawiło się, że no co kuźwa, serio?
Mam do tego wracać?
Mam sobie znów to robić?

Pojawiło się też takie zdanie pobrzmiewające w mojej głowie:
’ty bądź mądrzejsza’.
I tak niby z gruszki, ni z pietruszki, niby totalnie bez związku.
Ale za dobrze znam moją Duszę, abym nie wiedziała,
że to pojawiło się nie bez przyczyny, tam mam kopać,
tam jest coś do wydobycia na światło świadomości.

To 'ty bądź mądrzejsza’
od pierwszej chwili budziło we mnie bunt, pamiętam.
Już wtedy dawniej, czułam pismo nosem, że tu jest jakiś smród.
Ale że to przyszło od jednego z rodziców, to jak to dziecko,
nie umiałam tego od razu podważyć.
Jest to obrzydliwe zdejmowanie odpowiedzialności z kogoś,
a branie na swoje barki.

Tfu!

Jest również ucieczką od konfrontacji, od zmierzenia się z prawdą.
Bo to coś przykładowo w tym stylu:
on zrobił coś ujowego,
a dobra tam, on taki gupi przecież, ty bądź mądrzejsza 🤨. No.
A on niech nadal będzie sobie gupi, zdejmijmy z niego odpowiedzialność,
ty przełknij, bądź mądrzejsza i idźcie dalej.
Ty udaj, że nie czujesz, ZGWAŁĆ siebie…i gitarka…jakoś to będzie.
Dziś wiem na stówkę, że to wynikało z lęku przed konfrontacją z rzeczywistością.

Tfu!

I to może trywialny przykład był.
Ten dzisiejszy to naprawdę duży kaliber.
Jednak stanęłam przed wyborem, czy zgwałcę siebie,
czy jednak wybiorę siebie naprawdę.
Czasem przychodzi taka mała powtórka z rozrywki, forma testu.
Ktoś myśli, że potrąci odpowiednią strunę i zagram jak ta bałałajka.

Ludzie lubią zrzucać z siebie odpowiedzialność,
co ich pozbawia mocy, ale tego nie widzą.
Bo w sumie po co moc, lepiej gdy jest…wygodnie.
Mam być odpowiedzialna za rodziców, partnera, dziecko.

Pięciolatka, którą zaatakował pies,
bo nie zapewniono jej należytej opieki,
też była odpowiedzialna i winna…
tak, tak, nie rodzic, który pozostawił ją bez opieki.
Już takich pierdół nie słucham.
Teraz ja mam też być odpowiedzialna, 'mądrzejsza’…(niezła manipulacja)
lecz już tego nie kupuję…natomiast wybieram siebie.

Za dziecko, jestem odpowiedzialna, tak ma być.
Też jednak do pewnego momentu tylko.
I nawet jeżeli jest jeszcze czas tej mojej odpowiedzialności,
to też czasem muszę pozwolić mu upaść.
Z miłości, żeby on nauczył się brać odpowiedzialność za siebie
w przyszłości.

Dalej, w szerszym, duchowym aspekcie,
taka nadodpowiedzialność to jest osłabianie kogoś, niewidzenie jego mocy,
czasem wręcz odbieranie mu możliwości uzdrowienia na głębszym poziomie.
To do niczego dobrego nie prowadzi i żadnej ze stron nie przynosi nic dobrego.
Ja wzięłabym na swoje barki cudzy ciężar (po co? to nie miłość, to żadna pomoc),
a drugiej stronie odebrałabym okazję do zrozumienia, do uzdrowienia,
do stanięcia we własnej mocy właśnie.

Pozwalam im wziąć ich życie we własne ręce.
Każdemu. Są dorośli.
I każdego Tatko obdarzył taką samą mocą, każdemu dał po równo.

Kocham ❤

fot.Internet