Taka…niespodzianka

Życie zawsze ma dla nas…
ciekawe niespodzianki…

Naprawdę.

Jestem sobie.
I tak sobie jakiś czas temu pytałam Duszę o drogę.
No i proszę. 
I wiadomo, Stwórca jak to Stwórca,
swoje sposoby ma i zawsze wie jak poprowadzić.

Zawsze mnie to zachwyca, gdy tak się przyglądam
Jego prowadzeniu.
Po prostu poproszę, a potem sobie tylko jestem.
I po chwili obserwuję i doświadczam mojej rzeczywistości
i tego jak poprzez na przykład inne Dusze, wszystko się dla mnie wyłania.
Wszystkie odpowiedzi. 

A pytam najczęściej o to samo.

Tatku, czy dobrą drogą idę?
Czy może zbłądziłam?
Czy może mi się coś odpaliło i zwiało z dobrej drogi? 

Ostatnio na tej mojej ścieżce Życia
miałam mniej lub czasem bardziej wątpliwości,
co do moich wyborów ludzi, z którymi przyszło mi wędrować.
Czy umiem ocenić ich intencje, widzieć ich serca,
a może widzę tylko to, co chciałabym zobaczyć?

Inne Dusze na mojej ścieżce,
są odpowiednikami mych własnych wibracji i częstotliwości,
na której sama jestem.
Tego nie da się przeskoczyć, nie przeciukasz.

I jako że wierzę w swoją wartość i wiem kim jestem,
ale jednocześnie nie mam w sobie tak puchnącego ego,
że ho ho, nic mi nie powiesz, to dopuszczam w pokorze,
że czasem mogę się pomylić, to znaczy spaść na niższą częstotliwość,
niż zwykle jestem, aby tam dostać po dupie,
bo mam coś w sobie jeszcze do uzdrowienia.
A wiadomo, nic tak skutecznie nie oczyszcza jak kilka klapsów w dupkę
lub plaskaczy w policzek. Od razu człowiek stawia się do pionu i trzeźwieje.
Bo oj! boli, aha…czili error error…w widzeniu siebie albo własnych intencji,
trzeba zrobić correct.

Nawet nie wiem, jak mam to opisać.
Po prostu doświadczyłam kolejny raz potwierdzenia,
że mam ufać mojemu Sercu, jego prawdzie.
Doświadczyłam po raz kolejny, że warto raz, że ufać Sercu,
bo ono się nie myli i dwa, wierzyć w drugiego człowieka.

Tak jakoś się odezwał do mnie mój były,
z którym szłam wspólną drogą ćwierć wieku.
I było tango nie z tej ziemi i walka każdy o swoje, po swojemu
i oczywiście w totalnym niezrozumieniu siebie nawzajem,
niewidzeniu, bo wtedy nie mogło tego być, bo ten związek,
jak wiele innych na tych wczesnych etapach życia, według mnie,
nie może być inny.
One służą do oczyszczenia, uzdrowienia, dowiedzenia się
kim jestem i jak chcę żyć, czego pragnę doświadczać, o co mi chodzi.
One się najczęściej rozpadają, gdy spełnią swoją rolę.
Gdy wypali się to, po co były.
Te które trwają, to albo już z rezygnacji, że i tak nic lepszego mnie nie spotka,
czasem z wygody, a są i takie, gdzie ludzie robią robotę na bieżąco,
a ich dobranie się było tak trafne, że mieli ze sobą po prostu być do końca.
Ale moim zdaniem to rzadkość, choć istnieje, jak najbardziej.

I tak po naszym rozwodzie, ale też i wcześniej, były osoby,
które mi mówiły, że on jest taki, siaki, owaki,
bo ludzie zawsze mają coś do powiedzenia o innych,
byleby nie spojrzeć na siebie i swój związek,
no takie tam różne rzeczy, może nie jakieś znaczące,
ale takie, które powodowały dysonans we mnie.
I powodowały, że podważałam swoje serce, moją intuicję,
moją zdolność widzenia drugiego człowieka. 

Ja oczywiście wiem, że ludzie z lęku albo innych powodów
robią różne, często bardzo głupie rzeczy.
Ale mi nie o to chodzi, mi zawsze chodzi o rdzeń tego człowieka,
którego mam przed sobą. 

I ten mój były mąż pokazał mi teraz,
że się nigdy co do niego nie myliłam.
I to jest piękne. 

Opowiedział mi o swoim obecnym związku,
partnerce, o tym czego się nauczył, co zrozumiał,
gdzie się mylił i był niedojrzały, czego nie widział w sobie,
a teraz widzi i docenia.
Zrobił taki skok kwantowy, że aż serce rośnie,
aż się wzruszyłam, aż się tak ucieszyłam.
Że odnalazł siebie i swoją drogę, że jest szczęśliwy.
Bo to pokazuje, że każdy, gdy tylko chce, to może wiele zmienić,
piękniej żyć, i to piękniej dawać też innym,
które często również doświadczyły shitu na swojej drodze.

I tak mi opowiadał, że swojej partnerce mówi czasem
(byle nie za często, bo ja na jej miejscu nie chciałabym tak o byłej słuchać),
że ja to już mu dawno mówiłam, a on to dopiero teraz zrozumiał.
I to co zrozumiał, daje teraz swojej partnerce, obdarza ją,
obdarza ją tym co dobre, troskliwe, bezpieczne, co powoduje ich ekspansję,
ekspansję w związku i miłości, po prostu w piękniejszym życiu.
I mówił, że czasem tak mu się powie, że te „drugie mają lepiej”,
że spijają śmietankę.
I że tak to jest, i że przeprasza mnie za to, czego wtedy nie mógł mi dać,
choć powinien, bo na to zawsze zasługiwałam.

A ja mu na to: słuchaj, przyjacielu,
dla mężczyzny w moim wieku, z którym przychodzi mi doświadczać,
ja też jestem już kolejna, nie pierwsza, a nawet nie druga,
więc ja też spijam śmietankę…i on spija,
dzięki temu kim ja jestem dzisiaj, a dawniej nie byłam.
😋
Czyż nie pięknie? 

Ależ tak!