Tu i teraz…
To stan obecności, czystej świadomości Ja Jestem.
Uwielbiam.
Odkryłam czym jest, poczułam…kiedy…Jestem.
W tu i teraz, stanie obecności bez myśli, wszystko się wyłania.
Nie ma pytań. Jest. Jeżeli coś ma być puszczone, to się puszcza.
Jeżeli ma zostać, to jest, to pozostaje.
Jeżeli się wydarza, to znaczy, że to właśnie ma być,
jeżeli się nie wydarza, to nie.
Tyle.
Obecność to, między innymi, czysta akceptacja.
Bez myśli, osądów, lęków. Lęk może być tylko w umyśle,
gdy wybiegam w przyszłość. Dodatkowo wynika z projekcji przeszłości.
Bo się wydarzyło. To może się wydarzy jeszcze.
Ble.
W akceptacji (nie rezygnacji, bo to nie o to chodzi, to nie to samo),
a przecież również wtedy bez projekcji, w tu i teraz jest i prawda i autentyczność
i tyle do zobaczenia, do poczucia i przepływu.
Przykładowo…jestem bezpieczna zawsze, bo straszył tylko umysł,
bank pamięci i starych wirków-ran albo też kolektywnych programów,
wręcz egregorów. To jest tak zatęchła energia, że aż zbiera na wymioty,
aż nawet nie chcę już patrzeć w tamtą stronę. Dlatego nie chcę wracać.
Zresztą i tak nie można. Nie da się cofnąć w rozwoju, w świadomości.
Bo po co? Co tam na mnie czeka, na przykład w tej przeszłości.
Toż to absurd nad absurdami.
W tu i teraz…
kocham po prostu, czystą miłością, widzę bez filtrów, bez starych historii,
ale co ważne, również bez nowych, mogących przecież zaistnieć też tylko w umyśle,
widzę prawdziwego człowieka, prawdziwą siebie, prawdziwe Życie.
Co za radość, co za wolność.
Ale potrzeba…puścić kontrolę…i trzeba zaufać Życiu.
Trzeba się po prostu puścić wolno, poszerzyć w sobie na tyle,
że mam świadomość, że nic mnie nie omija i nie ominie,
bo zawsze mam tylko tu i teraz.
I doświadczam chwili obecnej i innej przecież nie mogę doświadczyć.
I zawsze jestem dokładnie tu, gdzie mam być.
I nigdy…niczego innego nie było. I nie będzie.
Tylko chwila obecna, ten właśnie moment.
Ale tak naprawdę, to właśnie w tu i teraz jest wszystko.
I to tylko w tu i teraz dokonuję wyboru.
Kim jestem, co ma być, jak chcę, aby było.
Tylko i wyłącznie z tego miejsca…staje się,
i…ja…się staję, tym co wybieram. I tylko do tego służy umysł,
do wyboru, do podjęcia decyzji. Co. Kim.
Nawet nie jak, ani kiedy. Jak i kiedy, to nie moja broszka.
Ale co więcej, ja nawet wolę…wybierać z Serca, Jego słuchać,
nie umysłu…Jemu, Sercu…
pozwalać prowadzić mnie we wszystkich moich wyborach.
Już od jakiegoś czasu eksploruję tę cudowną przestrzeń tu i teraz,
rozgaszczam się w niej. A myślałam, czyli z umysłu (a jakże)…dawniej,
że to nuda, że to rezygnacja, że to brak ekspansji…bo nie rozumiałam,
bo ta częstotliwość nie była dla mnie dostępna.
Ha ha, jest totalnie odwrotnie.
Ale to był przekręt z tym umysłem.
Jak sprytnie, no no, brawo, pięknie pozbawiono nas mocy sprawczej,
pięknie zrobiono nas w bambuko.
