Oddycham…tak spokojnie…czuję serce moje,
widzę je, pozwalam mu…być sobą…już go nie oceniam,
nie nakazuję, co ma w nim być…kto ma w nim być…
nie pozwalam ego wtrącać się do tej przestrzeni,
ale też nie wyganiam…pozwalam ego…uczyć się…
mądrości mojego serca.
Jestem…w moim sercu…
oddycham lasem, łąką, szemrzącym potokiem,
potęgą gór, radością wiosennego deszczu,
powiewem ciepłego wiatru…zaledwie jego muśnięciem…
Czuję moje serce we mnie…
i to jak jego siła, nieustraszona jego własną prawdą,
jego obecnością…po prostu…tylko i aż obecnością,
potrafi przyjąć wszystko to,
co się pojawia w tej mojej baśni o Życiu.
Zachwyca mnie…
Jak ono potrafi po prostu być…być takie spokojne,
ufne i czułe i obecne…i dla przeszłości i wszystkich zdarzeń,
i dla ludzi w tej przeszłości i ich serc
i dla teraźniejszości…
Oddycham sercem i tak kocham jego mądrość…
i tak codziennie od nowa i nie mogę się nasycić tą jego obecnością,
jego słodyczą, tą jego ufnością…
…ufnością w Życie, ufnością we mnie…
ufnością w serca innych Dusz…
