Zgrzeszyłam, gdy blokowałam miłość w moim sercu,
zgrzeszyłam i ciało moje mi to pokazało.
Obudziłam się parę dni temu, napięcie w ciele,
napięcie w klatce piersiowej, w całym moim centrum…
tak od dawna nieodczuwane, niemal już zapomniane.
Grzech…występek przeciwko miłości.
Przeciwko Miłości w której Życie jest,
która Bogiem jest we mnie i w innych.
I dla mnie w każdej z twarzy miłości jest Bóg,
i w tej spełnionej i niespełnionej, i tej pieszczącej i troskliwej,
i tej zalęknionej i nieufającej, i tej namiętnej i pożądającej.
Bo Bóg jest w nas, on się smuci razem ze mną,
on odczuwa konflikt razem ze mną, on już nie ufa razem ze mną.
On rozpacza razem z nami.
Ale też…On kocha się razem z nami, on całuje mnie, gdy ty mnie całujesz,
Bóg w Tobie…całuje mnie i och jakie to piękne, jakie rozkoszne,
och jakie nieprzyzwoite myśli mam, czyż nie?
Czyż nie tak właśnie pomyślicie, dewoci?…
Och ten Bóg tak mnie zachwyca!
Wszystko co dla nas ma, a ma tak wiele, tak wszystko!
Jestem w pracy, patrzę na Istotę siedzącą po drugiej stronie stolika…
i znów śmieje się z nią głośno i znów radość się pojawiła, taka lekka, figlarna.
Bo znów pozwoliłam sobie kochać, bo poczułam różnicę,
bo poczułam, że oszukuję siebie, że nie słyszę tej miłości,
która mówi do mnie stojąc za drzwiami, pyta mnie:
czemu ja jestem winna?
Gdy myślałam, że mogę inaczej, gdy myślałam…
że pozostanę w harmonii blokując przepływ życia…
gdy myślałam, że Życie nie zauważy.
W porządku miłości, tak…i tak mogę,
i tak mogę pozwolić ci być.
Wiem, nie wolno mi blokować, bo to zamrożenie…
to wyparcie się kawałka własnego serca.
Jesteś…Bogiem we mnie, więc wierzę,
że ty lepiej…wiesz.
A ja…sobie obiecałam.
