I ja jestem czasem smutna.
Zasmuca mnie to, że ludzie wolą wybierać manipulację.
Bo jacyś głupcy tego świata, wmówili, że to działa.
Jeżeli by nawet kiedykolwiek działało, to i tak tylko na krótką chwilę.
Ale to tak naprawdę nie działa. Bo Prawda zawsze się obroni.
A Prawda to Bóg we mnie, to moje czyste intencje dla siebie, a więc i dla innych,
to ja prawdziwa.
I wszystko co fałszywe…musi odpaść…a wszystko co prawdziwe…zostaje przyjęte.
Takie proste.
A jeżeli zadziała…to tylko na osoby, które również manipulują.
I tak trafia swój na swego i nic innego nie może się wydarzyć.
Niczego innego nie możesz doświadczyć…póki nie zdecydujesz inaczej,
póki nie wybierzesz prawdy dla siebie i dla innych, dobra i wrażliwości swego serca
…dla siebie i dla innych. Bo pamiętam, że to co życzę innym, to życzę również sobie,
to co życzysz sobie naturalnie masz dla innych. Więc co dostajesz, gdy manipulujesz innymi, chcesz wziąć dla siebie cudzym kosztem, kosztem jego smutku, poczucia dezorientacji, sprytnego działania, etc. Czy nie rozumiesz, że tu nigdy nie będzie przepływu?
Ja rozumiem.
Ja się nauczyłam.
I przyszło mi to z naturalną łatwością. Przychodzi do każdego, gdy tylko pewnego dnia weźmie głęboki oddech do piersi i zdecyduje, że radośniej, łatwiej, i piękniej jest być po prostu sobą autentycznym, że ci co mają odpaść odpadną, a ci co zostać zostaną,
i że przyjdą inni, też autentyczni, wrażliwi, bo nie może utrzymać się przy tobie to,
co jest niezgodne z Twoją wibracją, z tym kim naprawdę jesteś.
Więc moim zadaniem nie jest zmienianie innych,
moim zadaniem jest dbanie o własną wibrację, o to kim JA jestem. A nic mnie nie ominie. Nie może mnie ominąć. Tak działa ten świat, Życie tak naprawdę jest proste.
Z grubsza mówiąc, mam to, co daję. Więc do kogo miałabym mieć pretensję?
Nie mam potrzeby nikim manipulować…ale znalazłam w sobie jakieś resztki jeszcze…manipulowania samą sobą. Bo myślałam, że muszę, choć może w niewielkim stopniu,
ale jednak, się wyginać, że nie wystarczę taka, jaka dzisiaj wstałam i jestem.
Wybieram być sobą, choć czasem wygina, choć czasem wirki we mnie się odzywają,
to ja biorę oddech do piersi, przypominam sobie kim jestem, na pewno nie jakimiś śmierdzącymi wirkami, i po prostu…muszę wystać. Widzę je…ale w nie nie wchodzę,
wiem, czym to by się skończyło. Pozwalam im przepłynąć, mówiąc na do widzenia wypad z baru. I uświadamiam sobie, że najlepiej mi, najradośniej jest mi ze sobą autentyczną,
czyli taką która pozwala sobie czuć to, co czuje, wybierać dla siebie to co najlepsze, najczulsze, to co sprawia, że dzwoneczki w moim sercu, mojej duszy naturalnie dzwonią.
Kocham ❤️