Ja to w sobie przeżyłam,
ja sobie na to pozwoliłam…
Ostatecznie zawsze chodzi o nas samych.
O to kim ja jestem i jaka jestem…w każdym doświadczeniu.
Nawet gdy kocham kogoś, niezależnie od wydarzeń zewnętrznych,
zawsze chodzi o to, co ja w samej sobie urzeczywistniam, doświadczam.
Nic nie przyjdzie do mnie z zewnątrz, nigdy.
Nigdy nie doświadczę czegoś, czego nie mam w środku.
Nie przyjdzie tak po prostu i nie powie, proszę, jestem.
To…wielkie…złudzenie.
I ja sobie pozwoliłam, pozwoliłam sobie czuć miłość,
po prostu ją do siebie przyjęłam. Bo ona była przy mnie zawsze.
Nie mówię już, że nie mam. Bo mam w sobie, czuję ją wyraźnie, w tu i teraz.
Ona jest mną. Nie ma co czekać, aż przyjdzie ktoś z zewnątrz i mi da.
To się tak nie dzieje.
Jeżeli z zewnątrz nie przychodzi, to tylko dlatego, że wierzę w brak.
Wszystko wydarza się najpierw wewnątrz mnie, poprzez moje otwarcie,
moje przyjęcie, moją świadomość, moje czucie.
Zewnętrzne jest tylko odbiciem, odbija to, co w środku.
Więc łatwo zobaczyć też error w sobie, bardzo łatwo.
Wiem przecież, kim jestem i wiem nie od dziś, że mogę mieć wszystko,
stworzyć wszystko z Siebie.
Wszystko, co zależy ode mnie i dotyczy mnie.
Jeżeli chodzi o związki, to też mogę mieć wszystko, ale oczywiście nie z każdym.
To jest to, o czym zawsze pamiętam. Jest wolna wola,
i nigdy nie wolno mi jej naruszać.
Bo moją naturą jest radość, miłość, kochanie Życia. ☀️
