Nastawiam kompas…
Na moje serce, na moje uczucia,
na to…jak mi z tym?
Wiedza jest ważna, wiedza jest niezbędna,
to uporządkowanie w Umyśle, który wreszcie służy,
a nie robi zamęt.
Później jednak, ja tego doświadczam, przychodzi taki etap w Życiu,
gdzie jedynym i ostatecznym weryfikatorem jest moje własne Serce.
I tylko do niego już się odwołuję.
Oczywiście mogłoby to do pewnego stopnia być już od najwcześniejszych lat.
Ale mało po tym świecie chodzi takich szczęściarzy,
którzy od razu mieli normalne dzieciństwo,
a potem na tych doświadczeniach budowali cudowne,
karmiące związki partnerskie, życie zawodowe, rodzinę itd.
Najczęściej dostawaliśmy po dupie od maleńkości
i potworzyły się w nas programy, wypaczone widzenie rzeczywistości,
ludzi, świata, nas samych.
I musimy ten syf usunąć, zdjąć wszystkie warstwy
lub chociaż jakąś ich część,
aby doświadczać piękniej, prawdziwiej.
Aby to zrobić trzeba mieć odwagę.
Nie wszystko udaje się za pierwszym razem,
ale to nie znaczy, że nie mam próbować.
Ja próbuję do skutku.
I wiele obszarów mojego życia dzięki temu uzdrowiłam.
Uzdrowiłam na moją miarę.
Bo w tym również odwołuję się do Serca.
Pytam, a właściwie czuję, czy mi to już wystarczy.
Nie rozdymam pożądań, nie rozkręcam się w zachłanności.
Przecież wiem, bo czuję,
że tak naprawdę pragnę tych najważniejszych rzeczy,
czyli zdrowia, spokoju serca, dachu nad głową,
prostego dobrego obiadu,
jakiejś ciekawej przyjemności w formie hobby,
abym mogła spełniać się w jakiejś formie tworzenia,
a to wszystko najlepiej dzielić z ukochaną Duszą.
Duszą, która mnie wybrała, tak jak ja ją.
To takie proste, takie zwykłe.
Kocham prostotę.
Tak więc ten kompas, moje własne serce i to co czuję,
jest dla mnie bezpieczne.
Nauczyłam się, że to jest najważniejsze, nie jakieś normy społeczne,
religie, zasady, etc. wszystko to wymyślili inni ludzie.
Pytanie jakie intencje im przyświecały.
Coś wydaje się dobre, korzystne, słyszę nawet, że no ale przecież
wszyscy tak robią, przecież to tak jest, tak ma być.
Ale kto o tym decyduje, kto ma prawo mówić mi i skąd wie,
co jest dla mnie dobre?
Tylko ja. Tylko moje Serce, tam mieszka Bóg.
To On jest dla mnie jedynym i najprawdziwszym kompasem.
I jaka to wolność. Bo Bóg, czysta Miłość bezwarunkowa chce dla mnie najlepiej.
To ja niestety niejednokrotnie kłóciłam się z Nim…
w moim Umyśle, w którym był bałagan.
Ale to zaufanie do mnie samej,
do mojego Serca, do Tatki w nim, nie przyszło od razu.
Oj była to orka na ugorze, oj działo się, bo najtrudniejsze dla mnie,
było nauczyć się rozróżniać, kiedy mówi umysł, a kiedy mówi Serce.
I dziś wiem, że gdy mówi Serce, to ja czuję totalny, błogi spokój i akceptację.
Chociaż może to kłócić się z całym światem i często się kłóci,
to gdy ja czuję ten spokój, to wiem, co jest prawdziwe.
Wiem, że jestem w Domu. I nikt mi nie powie.
Miało być o czym innym, ale jak to często bywa,
popłynęło gdzie chciało.
Ale jak płynie, to wiem z jakiego miejsca płynie,
i ja mam na to zgodę w sobie, widocznie tak było potrzebne.
