…wracam do siebie, do moich książek, do Boga we mnie,
do mojej rutyny, która przez lata powodowała zawsze radość we mnie,
rozjaśniała każdy dzień i każdą ciemną noc duszy.
Do tego, co zawsze działało, bo było najczystszą mną.
Czasem coś wyrwie z butów…i to na długo i czasem nie wiem,
dlaczego dzieje się tak, a nie inaczej.
I czasem muszę pogodzić się z tym, że nie dostanę odpowiedzi.
Wiem, że moim zadaniem jest to przyjąć w sobie, takie jakie jest,
a potem, jeżeli nie jest ekspansją, to po prostu puścić.
Wolno.
Wieczór, Kicia przychodzi i zagląda mi w oczy… sprawdza, co u mnie.
I ja też zapytałam…co u Ciebie, Aniu?
Co mogę dla Ciebie zrobić…Aniu?
I usłyszałam jej odpowiedź:
potrzebuję twojej Obecności. Bądź dla mnie, obejmij mnie,
obejmij mnie naprawdę i na sto procent.
Łagodne dźwięki muzyki docierające do mojego wnętrza płynęły przeze mnie…
i nagle poczułam…jak moje dłonie…zaczęły się otwierać…
otwierać…i puszczać.
Jak kolorowe baloniki…trzymane za cienkie sznureczki…
tak długo, tak długo i kurczowo…za długo…
…stare i nowe myśli, stare i nowe historie, stare i nowe emocje,
stare i nowe niespełnione uczucia, stare i nowe niezaspokojone potrzeby,
stare i nowe rany…
nawet to co przynosiło radość…
a nawet to, co tą radość ma dopiero przynieść…
wszystko ulatywało w niebo…wolne
powoli wypuszczone z rozluźnionej w akceptacji dłoni…
unosiło się lekko…
I moje wnętrze opustoszało, pojawiła się cisza,
znikły myśli, emocje i historie…
i moje serce otrzymało nową przestrzeń i miejsce do życia,
do ekspansji, do wzrostu, do poszerzania się…
I moje dłonie…wreszcie wolne…
mogły mnie objąć…tak…na sto procent.
Przyszło uświadomienie…że jakże często obejmowałam kogoś lub coś,
trzymałam otwarte dłonie dla kogoś lub czegoś…
zapominając o samej sobie.
Dziękuję, Sobie i Tobie…bo zrozumiałam,
że tak naprawdę nie zawsze trzymałam siebie za rękę…
albo za często ją puszczałam…
Trzymam moje serce słodkie i otwarte…
Kocham.
