Strach nie musi zniknąć, aby pojawiła się odwaga.
Nie wszystko musi być idealne, aby zacząć naprawdę żyć.
W każdym momencie mojego życia, JESTEM, to jest właśnie Życie.
Nie będzie nigdy idealnego momentu, idealnych warunków, sytuacji, ludzi.
Mnie chodzi o to, aby w każdym „szarym” dniu oddychać
w pełni otwartym sercem.
Aby mieć je otwarte na Życie, na siebie, na innych.
I nie wyrzucam sobie też, że może za mało, zbyt płochliwie, nie w pełni.
Nie przeskoczę tego, jaka jestem w danym tu i teraz,
i inni nie przeskoczą też.
Dana chwila jest taka jaka jest.
Każda czegoś uczy, coś mówi.
Idziesz chodnikiem, patrzysz na trawnik,
i ty zobaczysz kwiaty i zieloną, wiosenną trawę,
a ktoś idący obok, psie kupy i śmieci.
W każdym momencie jesteśmy po prostu sobą.
W każdym nowym tu i teraz mogę też wybierać.
I lubię wybierać, i lubię te zmiany, które moje wybory przynoszą.
Ale lubię też ten mój rdzeń, niezmienny, który pozwala mi w życiu,
we mnie, w innych ludziach, widzieć to, co ładne, a nie gówniane.
Rdzeń, który jest ciekawy, lubi eksplorować, odkrywać Życie.
Ostatecznie – tak, nawet po trudnych potyczkach, urazach,
zranieniu, widzę i nie mam ochoty rozciupkiwać.
Bo po co inaczej?
To nie znaczy, że nie boli. Boli, pozwalam bólowi być.
Zawsze…wybieram.
Ostatecznie i tak wolę przesuwać suwak w górę, czy to dotyczy mnie samej,
czy innych ludzi. To mój wybór.
To jest moje życie.
A gdy zza rogu wygląda mój cień, to ja mówię:
o! cześć stary kumplu, to ty jeszcze tu jesteś?
Pójdźmy na kawę, pogadajmy.
Gdy ktoś cierpi…to cię odepchnie
Zawsze chodzi o miłość.
I zawsze te dwa bieguny doświadczeń.
Gdy cierpię, to odpycham. Zawsze tak robimy.
Wyszłam z pracy na moją łąkę, na szczęście słońce trochę wyjrzało.
I podbiega jeden piesek, mały, rudy i krzyczy na mnie.
Gdy tak na mnie krzyczysz, mówię, boję się już ciebie pogłaskać…choć chcę.
Dwadzieścia kroków dalej, podbiega drugi, biszkoptowy,
ostrożnie zbliża się do samej dłoni, najpierw obwąchuje, ocenia,
a po chwili nadstawia główkę i patrzy na mnie pięknymi, brązowymi ślepkami.
Łagodny, cichy, spokojny. W swym zwierzęcym życiu doświadczał już wiele miłości.
Ufa.
Głaszczę go, pieszczę główkę,
daję miłość i otrzymuję miłość i zaufanie.
I widzę w tych scenach również nasze,
ludzkie bieguny zachowań, również moje własne.
A gdy wracam do domu, czeka na mnie moja Drużyna Pierścienia,
chodzą za mną teraz krok w krok, pilnują w milczeniu.
Tak.
Zawsze i wszystkim nam, wszystkim stworzeniom chodzi o miłość i zaufanie.
Tylko ich pragnienie wyrażamy w różny sposób.
Bo z miłości jesteśmy i tylko do niej pragniemy wrócić.
Bo w duszy…pamiętam ją i bez niej nic, ale to nic mnie nie nasyci.
Naprawdę liczy się tylko to
kim naprawdę jestem.
Bo po tych ostatnich tygodniach,
traumatycznych wydarzeniach na mojej ścieżce,
śmiercią w jej różnych obliczach, wreszcie wcześniej zasnęłam.
I to ciekawe, bo jestem tak zmęczona,
zasypiam tylko na dwie godziny i budzę się.
Jednak dzisiejszej nocy wydarzyło się coś pięknego,
obudziłam się znów po dwóch godzinach…
obudził mnie mój własny, serdeczny, głośny śmiech.
Bóg jest przy mnie…i jak zawsze podnosi,
jak zawsze trzyma w swych pięknych ramionach…
ta czysta miłość, którą On jest we mnie.
Ale ja też zawsze o tę obecność proszę mówiąc:
bądź we mnie, przy mnie i wokół mnie, Czysta Miłości.
I On zawsze jest.
Dziś zesłał mi sen w postaci komedii romantycznej.
Takie dziwne, nie wiem czemu.
Ale była to tak pomocne, ten chwilowy śmiech.
I było w tej historii tyle lekkości, radości i zabawy.
Aż nie umiem tego opisać, tej radości w sercu z którą się obudziłam.
Scena, którą mam przed oczami z mego snu, taka pełna psotnej radości,
jeszcze teraz wywołuje uśmiech na mej twarzy, gdy to piszę.
Dziękuję Tatku.
Ty to jesteś…niezrównany.
Kocham ❤️

Jeżeli coś jest prawdziwe,
to czasem przechodzimy przez gówno i boli i pływasz po uszy.
I uj cię strzela.
Ale jeżeli coś jest cenne w twoim życiu,
to często jest wykuwane w ogniu bólu, ciemności i lęku.
To nawet jest znakiem, że czegoś prawdziwego doświadczasz.
To przemienia, to pulsuje we mnie i nie pozwala spać.
To wciąż upomina się o swoje, zobacz, zobacz, zobacz.
Nie milknie, choć próbuję zagłuszyć, choć tak łatwo można odwrócić wzrok.
I kiedyś odwracałam, dzisiaj już nie.
Mimo że wali w serce jak w bęben, to ja i tak patrzę.
Jestem, obecna w sobie pośród tej ciemności,
oddycham do serca, rozluźniam ciało.
I nagle jestem zadziwiona.
Bo gdy odłączę umysł i jego pierdolety, to czuję moje serce.
I najpiękniejsze co się wydarza, to ta świadomość potęgi serca,
jak ono jest silne, jak ono transformuje, jak ono leczy wszystko.
To nie umysł jest silny, on jest przeszkodą dla potęgi serca, to on blokuje.
A serce uzdrawia. Jego potęga nie ma granic.

Rodzina Dusz
Ja się pogodziłam, że ci z którymi przyszło mi doświadczać od urodzenia,
ci co mają być najbliżsi, najbezpieczniejsi, bo przecież ja z nich,
niekoniecznie są tymi najłatwiejszymi i tymi najbardziej kochającymi.
Cóż, życie.
I nie muszę w sobie wybierać żalu i pretensji.
Mogę wybaczyć, by nie nosić w sobie, nie szkodzić sobie, bo rozumiem też ich.
Bo rozumiem, że też ich bolało, że też nie dostali, nie potrafią.
I ja mam w sobie zgodę na rzeczywistość, po prostu…Droga.
Ale to nie oznacza, że muszę tylko tam zostać, choć przecież też nie odchodzę, chyba że zechcę.
W biegu życia, zrozumiałam, doświadczyłam, że są dusze,
które mogę sama wybierać i oni mogą wybrać mnie.
A inne mogę zostawić po prostu w spokoju
i nie pragnąć właśnie i koniecznie od nich.
Mogę stworzyć kolejną rodzinę, mogę do niej wybierać inne Dusze.
Rodzina dusz, którym mogę zaufać, ludzie z którymi połączy mnie
harmonia serc, wartości, celów, z którymi mogę doświadczać piękna Życia,
po prostu inni ludzie. I takich ludzi doświadczam.
Wielu wydaje się, że to jaka jestem dzisiaj, co noszę w sobie,
co jest najprawdziwszą mną, mam dzięki cudownym doświadczeniom
i temu, że Życie obdarowywało mnie od początku.
Mam dzięki temu, że przechodząc przez najgorsze bagno,
nie pozwoliłam mu się wciągnąć, bo wybrałam inaczej.
Doświadczyłam tego biegunu na minusie,
nawet skali by zabrakło, aby zmierzyć to, jak głęboko sięgał ten biegun.
Nie rozciupkuję tego…
Nie opowiadam o tym, nie robię z siebie ofiary,
bo robienie z siebie ofiary jest ujmą dla mojej duszy,
ale to nie znaczy, że tego nie było.
Ale chronię serce.
I odchodzę z każdej przestrzeni,
gdzie czuję ten znajomy zapach bólu, zranienia,
ale przede wszystkim nieliczenia się z moimi uczuciami.
Bo nie przyszłam tu po to, aby doświadczać shitu,
przyszłam po to, aby pięknie żyć.
Dawać miłość i przyjmować miłość.
Nie ma żadnych sekretów,
jedyny sekret to shit jakiego doświadczyłam.
I potrzebuję tylko jednego, kilka prawdziwych gestów więcej,
może trochę więcej, a nie mniej, niż inni,
dzięki którym moje serce może uwierzyć
i otworzyć się jeszcze bardziej.
