Kolejny dzień mojego Życia…
Wyszłam dzisiaj z pracy, wprost na skąpaną w słońcu łąkę, która rozpościera się obok mojego gabinetu.
Czułam, że jest mi tak dobrze….bo pracowałam, to co lubię…. z kim lubię i ile lubię.
I to mi nie spadło z nieba, o nie, ale wiedziałam czego chcę, dlatego jest.
Szłam sobie tak bez pośpiechu, będąc tylko w tu i teraz…a moje plany, marzenia…są…ale tu i teraz jest ważne i lubię w nim być, żyć je.
Idąc tak i patrząc na świat…nagle poczułam się jakoś inaczej…jakby unosiła mnie jakaś fala, obejmowała, niosła. Przy tym czułam ogromne otwarcie serca, jakby poszerzało się, aby przyjąć więcej, więcej tego co mnie tak przygarniało, przenikało…
Pomyślałam o moim Życiu, takim jakie było dawniej.
I o tym jaką ja byłam dawniej.
Zapewne przyszło to nie bez przyczyny.
Bo poczułam, że tak kocham to…kim jestem dzisiaj. Jak to dobrze, że jestem sobą…i już zawsze sobą, i jaka to ulga i radość…nie musieć inaczej…nie musieć udawać.
Już niczego.
Tak przytuliłam tę moją kolejną, nową tożsamość i poczułam…lubię Cię, cenię Cię…choć na sto procent jeszcze kilka miesięcy temu nie potrafiłabym tak do końca i szczerze.
Na myśl przyszedł mi też czas sprzed dekady, byłam wtedy na warsztatach, gdzie wciąż szukałam siebie, jak to ja, wciąż z tą cebulą w głowie, po lepiej i więcej jakości we mnie.
I mężczyzna, którego tam spotkałam…tak na chwilkę…choć nie ma przypadków. Chodziło o to, co ja wtedy poczułam, a właśnie dziś on mi się przypomniał. Z dobre 15 lat starszy, ubrany na czarno, siwiejący. Siedliśmy raz na przeciwko siebie do kawy, on bez cukru, ja z cukrem. Zwykła rozmowa o niczym ważnym.
A on na samym wstępie powiedział:
ty się tak onieśmielasz…a to jest takie urocze. A ja poczułam, że mogę być sobą. Siedzielismy tak sobie i czułam, że to jest takie normalne. To co zapamiętałam najbardziej, to spokój, jaki z niego emanował. Uświadomiłam sobie, że jeszcze tego u mężczyzny do wtedy nie widziałam i później też nie. Jakby całym sobą mówił:
możesz mi zaufać.
I tak. Dzisiaj dopiero mogę zaufać mężczyźnie. Bo ufam sobie. On był takim fleszem, który błysnął i zniknął, był zapowiedzią.
I poczułam tam na tej łące również…że On wtedy miał w sobie ucieleśnione to, co ja mam dopiero teraz, dziesięć lat później.
Tak sobie spacerowałam patrząc na świat, weszłam na przyuliczny chodnik, sznurek samochodów w korku, a z jednego z nich poprzez uchylone okno, na cały regulator …piosenka. Nie wiem jeszcze, co znaczy, to stary kawałek, potem sprawdzę. Na pewno jednak związana jest z tym, co poczułam na łące. Już od jakiegoś czasu czuję, nadchodzącą falę zmian…i to nie byle jakich…a takich po całości, po bandzie. Oczywiście…na lepsze.
Powiedziałam wczoraj do siebie, że dzisiaj będzie piękny, radosny dzień.
I oczywiście…Jest.
Miłość uzdrawia…miłość otwiera…poszerza.