Matka Ziemia…biorczość, przestrzeń, przyjmowanie…żeńskość…
Ojciec Niebo…twórczość i męskość…
Harmonia i współodczuwanie elementu yin z elementem yang…cudowne. Gdy wszystko JEST na swoim miejscu.
Gdy moja wewnętrzna kobieta,
jej prawdziwe centrum, ma uzdrowione jakości, to nic jej nie umniejsza,
obcowanie ze…zintegrowanym męskim…jest pełne szacunku i cudownej wymiany…czuję, że wszystko jest na miejscu i to, co się wydarza, jest pięknem życia w przepływie jakości żeńskich
i męskich…ale
dopiero wtedy…gdy uznaję prawdziwie moje żeńskie, znam jego najgłębsze potrzeby…i je akceptuję…i już nie dyskutuję z nimi poprzez ego, zranione babki i matki…gdy je znam naprawdę…bo je czuję w sobie,
a nie analizuję w głowie, gdzie szwendają się jeszcze matrixowe farmazony, które notabene i tak zawsze gryzły się ze mną.
Gdy potrafię je widzieć nie poprzez złudne potrzeby ego, jego walkę o dominację, gdy nie wchodzę w cechy męskie…
a je przyjmuję od mężczyzny, które do niego właśnie przynależą. Gdy mu ich nie odbieram, nie pragnę ich posiadać,
a jedynie pozwalam im, dzięki niemu, przepływać we mnie, penetrować moje żeńskie energie, które z kolei przynależą do mnie…do żeńskiego…Cóż za cudowna wymiana się dzieje…jakież spełnienie.
I jakież cudowne uczucie…jakaż cudowna lekkość…
…bycia na swoim miejscu.
Przeczuwałam…ale nie byłam świadoma…jaką cenę płacę…za…bycie w nadmiarze energii męskiej. Dawniejsze relacje, naznaczone walką i siłowaniem się…nie mogły być inne…musieli przychodzić mężczyźni będący w energii żeńskiej…bo ja wtedy też byłam zanadto w męskiej. Co za koszmar…żadne z nas…na swoim miejscu…ech…
Patrzyłam na mamę i tatę i wiedziałam, że coś tu jest nie tak. Trochę mi zajęło, ale zrozumiałam…przez własne doświadczenie. Cóż, było ciężko…była wojna 😉…
Najwyższa cena, jaką płaciłam za to, była widoczna w intymności…to brak głębokiego spełnienia i poszukiwanie go w każdym kolejnym akcie…by znów go nie znaleźć…by znów poczuć niedosyt, poczuć, że wciąż coś umyka…
Ja nie otrzymałam…i On nie otrzymał.

fot. Internet