Kiedy przestałam śpiewać?
Żyćko…to co wybrałam, sprawiło powoli…powolutku…dzień po dniu…że zniknął śpiew…zniknęła…melodia mego serca…po prostu zanikła.
Po prostu…zgodziłam się na mniej…na mniej tego…kim zawsze byłam.
Patrzyłam, jak gitara stojąca w rogu pokoju, przestawiana z miejsca na miejsce, wołająca …ale niesłyszana…kurzyła się i niszczała. Jak zaczął pękać lakier na drewnie rezonansowego pudła…
Bo zabrakło rezonansu…we mnie. Bo się poddałam, bo przestałam wierzyć…w Życie…bo z nim…nie rezonowałam, z tym co w nim najpiękniejsze…z radością i miłością.
Dziś znów zaczęłam śpiewać…już od jakiegoś czasu właściwie…gdy totalnie i z lekkością pozwalam sobie żyć moją prawdę…prawdę Serca, duszy, mojej Istoty.
Śpiew jest coraz częstszy i zupełnie spontaniczny, pojawia się nagła fala dźwięków i dzwoni…dzwoni prawda mojej duszy, wyraża się na zewnątrz to, kim jestem.
Tyle radości sprawił mi syn, przywożąc mi gitarę, piękną, cudną, klasyczną, czyli taką, której dźwięk jest ciepły, delikatny, subtelny.
I powiedziałam mu, że ostatni raz kiedy śpiewałam, to było wtedy…gdy tuliłam go w ramionach i kołysząc jego małe i ufne ciałko, nuciłam mu kołysanki.
Wtedy jeszcze…czułam się szczęśliwa.
I dziś on…znów mi podarował śpiew, jakby chciał powiedzieć…śpiewaj znowu mamo, graj melodię swojej duszy.
Kocham ❤️
