Gdy przyglądam się mojej miłości…


Gdy przyglądam się w ciszy i spokoju mego serca…miłości która jest i przepływa przeze mnie…obserwuję, jak ona jest delikatnie ekspansywna, widzę jej moc wpłynięcia w najmniejsze zakamarki mej istoty, jak w ciszy, pokonując każdy najmniejszy nawet opór, powoli, bez przemocy, a jednak stanowczo, płynie wszędzie tam…gdzie ma być…szczególnie tam gdzie ma być, gdzie cząstki mnie jeszcze nie zostały objęte…pozostają w cieniu…i gdzie możliwe, że nigdy nie zajrzało światło.

Gdy puszczam i pozwalam…

ciepłe i wyrozumiałe światło miłości rozprzestrzenia się…i budzi się radość…Ta radość rozbrzmiewa dzwoneczkami istnienia, doświadczania Życia i jej samej…Miłości…tak po prostu…bez oczekiwań.

Sama jej obecność koi…koi i unieważnia…wszystkie rozczarowania ego, które nauczone jest stać na straży granic i standardów, więc broni i chroni. Jeżeli bronię i chronię…to znaczy, że się boję.

A miłość mówi:

a mam cię w nosie…ja tu jestem ważniejsza, ja wiem, że jestem wszystkim…Ty nie wiesz…więc pozwalam ci…uczyć się. I mogę zobaczyć, że rzeczywiście jeszcze nie wiem i nie rozumiem.

Przyglądam się…jak ego się złości…a miłość…po prostu serdecznie się śmieje.

No no no no…o taaaak… no dalej, podnieś jeszcze wyżej głowę, krzycz i bij pięściami…

a ja…sobie popatrzę…popatrzę z…miłością…z perspektywy tego, czym jestem.
I będę stała tak długo i będę ci pokazywała tak długo, aż wreszcie zobaczysz i zrozumiesz.

I te granice i standardy ego są potrzebne, są ważne, ale…nie bez miłości…a w miłości właśnie. I wtedy stwarza się jakość.

I Miłość, tak po prostu…rozwala system.

Kocham kochać ❤️.