Black and white…albo dwa w jednym

I tak sobie jestem,
Kitka zaszczepiona, dziewczyny ostrzyżone i świeżutkie jak te makrelki.
I po drodze już od rana tyle miłości nas spotkało.
Trzydzieści rąk do głaskania, caaaalutka szkolna klasa
plus nauczycielka, która również kocha sznaucerki.
Dziewczynom o mało ogonki nie odpadły ze szczęścia,
a ja poczułam…a co tam, najwyżej spóźnimy się do fryca.
Miłość nie szuka przecież najlepszego momentu,
każdy dla niej jest odpowiedni i całuj Ją w nos.

I tak sobie jestem i tak sobie…balansuję…

pomiędzy miłością a ochroną mego Serca.

I tak się przyglądam, jak męskie i żeńskie rozmawiają we mnie,
jak jedno i drugie wykłada swoje argumenty,
jak jedno i drugie…chce mieć rację. 

– bo miłość…
– ale nie za wszelką cenę
– ale bo powiedział…
– dupa tam! Powiedział powiedział, ale nie zrobił 
– ale bo tylko miłość jest ważna
– tak? A on kocha? Spójrz jak się zachowuje 
– ale każdy jest inny, każdy ma swoje 
– Dupa tam! Ty też masz. I co, też się tak zachowujesz?
– No ale powiedzmy, że to rozumiem 
– Rozumiesz, ok. A on ciebie rozumie, widzi,
bierze twoje uczucia pod uwagę?
A może tylko czubek własnego nosa?
– ale miłość…
– Miłość, miłość! Czyś ty się upiła? Od kiedy miłość rani?
Od kiedy, gdy jest miłość, to dostajesz kamykami?
Kamyk za kamyczkiem,
kamyk za kamyczkiem,
kamyk za kamyczkiem 
– ale…miłość 
– ach ta twoja mentalność komandosa.
Miłość jest radosna, rozgwieżdżona, uśmiechnięta i rośnie
– no przecież rośnie
– rośnie, rośnie…ale tylko w tobie chyba
– ale…miłość  
– Dupa tam! Przekonaj mnie, bo na razie mnie nie przekonałaś
– ale do miłości nie da się przekonać, ona po prostu jest.
– I co ci po niej?
– Może nie jest po coś. Może nigdy nie była. Jest.
A gdy jest we mnie…to czuję, że dobrze, że tam jest.
W moim sercu
– Jesteś niereformowalna.
– No.

fot.Internet

🌙✨

Dobrej nocy.

To był piękny dzień…
było słońce, były pierwsze budzące się kwiaty do życia,
pierwsze rozwijające się listki na drzewach, spacer po mojej łące,
nowa torebka w kolorze candy różu. 

Małe radości codzienności.

Była od samego rana radość z pracy, która często nie jest pracą,
a przyjemnością.
Kilka małych, ufnych serc, które nawet nie chcą do przedszkola,
tylko od samego rana…do Pani Ani 😋. 

I pośród nich również to jedno serce dorosłe,
które dzisiaj po raz kolejny podziękowało mi za mnie, za moją pracę,
ze łzami w oczach całując rękę.
Czy można doświadczyć piękniejszego gestu wdzięczności?
Czy mogłabym się znów pokusić o zamknięcie Serca,
gdy spotyka mnie tyle miłości?

…tyle miłości spotkało mnie dzisiaj…

….więc czy mogę się smucić, że nie było obecności Ukochanego,
tej wybranej Duszy? Że nie tęskni? 

Tatko by się trochę gniewał…na mnie, na pewno.
Więc sobie jestem, a ze mną była i jest…miłość w Sercu…
bo pozwalam jej być…istnieć.
Nie umiem jej zaprzeczyć. I nie chcę.

No, Busuu się odezwało,
chociaż aplikacja do nauki włoskiego za mną tęskni.
Dobre i to. Zawsze to miło.

☀️🌷

I spójrz jak wiatr bawi się moimi skróconymi włosami…

I spójrz jak letnia sukienka plącze się między moimi udami…

I spójrz jak mym stopom wygodnie jest w letnich sandałach z kolorowymi koralikami…

I kup mi bukiet tulipanów w Biedronce, bo kwiaty szybko więdną, więc szkoda pieniędzy na inne…

I spójrz jak słońce zagląda w moje oczy, i wydobywa barwę ich tęczówki…

I spójrz jak widać w nich…moje Serce, moją esencję…

I poczuj…kim Jestem.

tyle…miłości spotkało mnie dzisiaj. I pocałunek w rękę. Kocham ❤️

Obecność 

Tu i teraz…

To stan obecności, czystej świadomości Ja Jestem. 

Uwielbiam.
Odkryłam czym jest, poczułam…kiedy…Jestem. 

W tu i teraz, stanie obecności bez myśli, wszystko się wyłania.
Nie ma pytań. Jest. Jeżeli coś ma być puszczone, to się puszcza.
Jeżeli ma zostać, to jest, to pozostaje.
Jeżeli się wydarza, to znaczy, że to właśnie ma być,
jeżeli się nie wydarza, to nie.
Tyle.

Obecność to, między innymi, czysta akceptacja.
Bez myśli, osądów, lęków. Lęk może być tylko w umyśle,
gdy wybiegam w przyszłość. Dodatkowo wynika z projekcji przeszłości.
Bo się wydarzyło. To może się wydarzy jeszcze.
Ble.

W akceptacji (nie rezygnacji, bo to nie o to chodzi, to nie to samo),
a przecież również wtedy bez projekcji, w tu i teraz jest i prawda i autentyczność
i tyle do zobaczenia, do poczucia i przepływu. 

Przykładowo…jestem bezpieczna zawsze, bo straszył tylko umysł,
bank pamięci i starych wirków-ran albo też kolektywnych programów,
wręcz egregorów. To jest tak zatęchła energia, że aż zbiera na wymioty,
aż nawet nie chcę już patrzeć w tamtą stronę. Dlatego nie chcę wracać.
Zresztą i tak nie można. Nie da się cofnąć w rozwoju, w świadomości.
Bo po co? Co tam na mnie czeka, na przykład w tej przeszłości.
Toż to absurd nad absurdami. 

W tu i teraz…

kocham po prostu, czystą miłością, widzę bez filtrów, bez starych historii,
ale co ważne, również bez nowych, mogących przecież zaistnieć też tylko w umyśle,

widzę prawdziwego człowieka, prawdziwą siebie, prawdziwe Życie.
Co za radość, co za wolność. 

Ale potrzeba…puścić kontrolę…i trzeba zaufać Życiu.
Trzeba się po prostu puścić wolno, poszerzyć w sobie na tyle,
że mam świadomość, że nic mnie nie omija i nie ominie,
bo zawsze mam tylko tu i teraz.
I doświadczam chwili obecnej i innej przecież nie mogę doświadczyć.
I zawsze jestem dokładnie tu, gdzie mam być.
I nigdy…niczego innego nie było. I nie będzie.
Tylko chwila obecna, ten właśnie moment.
Ale tak naprawdę, to właśnie w tu i teraz jest wszystko.
I to tylko w tu i teraz dokonuję wyboru.
Kim jestem, co ma być, jak chcę, aby było.
Tylko i wyłącznie z tego miejsca…staje się,
i…ja…się staję, tym co wybieram. I tylko do tego służy umysł,
do wyboru, do podjęcia decyzji. Co. Kim.
Nawet nie jak, ani kiedy. Jak i kiedy, to nie moja broszka. 

Ale co więcej, ja nawet wolę…wybierać z Serca, Jego słuchać,
nie umysłu…Jemu, Sercu…
pozwalać prowadzić mnie we wszystkich moich wyborach.

Już od jakiegoś czasu eksploruję tę cudowną przestrzeń tu i teraz,
rozgaszczam się w niej. A myślałam, czyli z umysłu (a jakże)…dawniej,
że to nuda, że to rezygnacja, że to brak ekspansji…bo nie rozumiałam,
bo ta częstotliwość nie była dla mnie dostępna.

Ha ha, jest totalnie odwrotnie.
Ale to był przekręt z tym umysłem.
Jak sprytnie, no no, brawo, pięknie pozbawiono nas mocy sprawczej,
pięknie zrobiono nas w bambuko. 

fot.Internet

Taka…niespodzianka

Życie zawsze ma dla nas…
ciekawe niespodzianki…

Naprawdę.

Jestem sobie.
I tak sobie jakiś czas temu pytałam Duszę o drogę.
No i proszę. 
I wiadomo, Stwórca jak to Stwórca,
swoje sposoby ma i zawsze wie jak poprowadzić.

Zawsze mnie to zachwyca, gdy tak się przyglądam
Jego prowadzeniu.
Po prostu poproszę, a potem sobie tylko jestem.
I po chwili obserwuję i doświadczam mojej rzeczywistości
i tego jak poprzez na przykład inne Dusze, wszystko się dla mnie wyłania.
Wszystkie odpowiedzi. 

A pytam najczęściej o to samo.

Tatku, czy dobrą drogą idę?
Czy może zbłądziłam?
Czy może mi się coś odpaliło i zwiało z dobrej drogi? 

Ostatnio na tej mojej ścieżce Życia
miałam mniej lub czasem bardziej wątpliwości,
co do moich wyborów ludzi, z którymi przyszło mi wędrować.
Czy umiem ocenić ich intencje, widzieć ich serca,
a może widzę tylko to, co chciałabym zobaczyć?

Inne Dusze na mojej ścieżce,
są odpowiednikami mych własnych wibracji i częstotliwości,
na której sama jestem.
Tego nie da się przeskoczyć, nie przeciukasz.

I jako że wierzę w swoją wartość i wiem kim jestem,
ale jednocześnie nie mam w sobie tak puchnącego ego,
że ho ho, nic mi nie powiesz, to dopuszczam w pokorze,
że czasem mogę się pomylić, to znaczy spaść na niższą częstotliwość,
niż zwykle jestem, aby tam dostać po dupie,
bo mam coś w sobie jeszcze do uzdrowienia.
A wiadomo, nic tak skutecznie nie oczyszcza jak kilka klapsów w dupkę
lub plaskaczy w policzek. Od razu człowiek stawia się do pionu i trzeźwieje.
Bo oj! boli, aha…czili error error…w widzeniu siebie albo własnych intencji,
trzeba zrobić correct.

Nawet nie wiem, jak mam to opisać.
Po prostu doświadczyłam kolejny raz potwierdzenia,
że mam ufać mojemu Sercu, jego prawdzie.
Doświadczyłam po raz kolejny, że warto raz, że ufać Sercu,
bo ono się nie myli i dwa, wierzyć w drugiego człowieka.

Tak jakoś się odezwał do mnie mój były,
z którym szłam wspólną drogą ćwierć wieku.
I było tango nie z tej ziemi i walka każdy o swoje, po swojemu
i oczywiście w totalnym niezrozumieniu siebie nawzajem,
niewidzeniu, bo wtedy nie mogło tego być, bo ten związek,
jak wiele innych na tych wczesnych etapach życia, według mnie,
nie może być inny.
One służą do oczyszczenia, uzdrowienia, dowiedzenia się
kim jestem i jak chcę żyć, czego pragnę doświadczać, o co mi chodzi.
One się najczęściej rozpadają, gdy spełnią swoją rolę.
Gdy wypali się to, po co były.
Te które trwają, to albo już z rezygnacji, że i tak nic lepszego mnie nie spotka,
czasem z wygody, a są i takie, gdzie ludzie robią robotę na bieżąco,
a ich dobranie się było tak trafne, że mieli ze sobą po prostu być do końca.
Ale moim zdaniem to rzadkość, choć istnieje, jak najbardziej.

I tak po naszym rozwodzie, ale też i wcześniej, były osoby,
które mi mówiły, że on jest taki, siaki, owaki,
bo ludzie zawsze mają coś do powiedzenia o innych,
byleby nie spojrzeć na siebie i swój związek,
no takie tam różne rzeczy, może nie jakieś znaczące,
ale takie, które powodowały dysonans we mnie.
I powodowały, że podważałam swoje serce, moją intuicję,
moją zdolność widzenia drugiego człowieka. 

Ja oczywiście wiem, że ludzie z lęku albo innych powodów
robią różne, często bardzo głupie rzeczy.
Ale mi nie o to chodzi, mi zawsze chodzi o rdzeń tego człowieka,
którego mam przed sobą. 

I ten mój były mąż pokazał mi teraz,
że się nigdy co do niego nie myliłam.
I to jest piękne. 

Opowiedział mi o swoim obecnym związku,
partnerce, o tym czego się nauczył, co zrozumiał,
gdzie się mylił i był niedojrzały, czego nie widział w sobie,
a teraz widzi i docenia.
Zrobił taki skok kwantowy, że aż serce rośnie,
aż się wzruszyłam, aż się tak ucieszyłam.
Że odnalazł siebie i swoją drogę, że jest szczęśliwy.
Bo to pokazuje, że każdy, gdy tylko chce, to może wiele zmienić,
piękniej żyć, i to piękniej dawać też innym,
które często również doświadczyły shitu na swojej drodze.

I tak mi opowiadał, że swojej partnerce mówi czasem
(byle nie za często, bo ja na jej miejscu nie chciałabym tak o byłej słuchać),
że ja to już mu dawno mówiłam, a on to dopiero teraz zrozumiał.
I to co zrozumiał, daje teraz swojej partnerce, obdarza ją,
obdarza ją tym co dobre, troskliwe, bezpieczne, co powoduje ich ekspansję,
ekspansję w związku i miłości, po prostu w piękniejszym życiu.
I mówił, że czasem tak mu się powie, że te „drugie mają lepiej”,
że spijają śmietankę.
I że tak to jest, i że przeprasza mnie za to, czego wtedy nie mógł mi dać,
choć powinien, bo na to zawsze zasługiwałam.

A ja mu na to: słuchaj, przyjacielu,
dla mężczyzny w moim wieku, z którym przychodzi mi doświadczać,
ja też jestem już kolejna, nie pierwsza, a nawet nie druga,
więc ja też spijam śmietankę…i on spija,
dzięki temu kim ja jestem dzisiaj, a dawniej nie byłam.
😋
Czyż nie pięknie? 

Ależ tak!