Jaka jest różnica?


Gdy kocham z ego, z własnego umysłu, który tak łatwo było temu światu programować, poprzez filmy, książki, piosenki…wreszcie poprzez wszystkich ludzi dokoła, którzy potwierdzali, że tak, tędy droga, tędy się idzie, tak się idzie…wszyscy cierpiący z miłości, usychający z tęsknoty…i myślący, tak, mam to, kocham…oooch…kocham, bo cierpię, bo zazdroszczę, bo mam mętlik w głowie, bo tak jakby nie jestem sobą…

Tylko dlaczego to nie karmiło…? Tylko dlaczego…to…

nie wywoływało we mnie spokoju i harmonii, dlaczego się bałam, dlaczego się niepokoiłam…dlaczego w akcie połączenia ciał nie czułam tej obecności, tego przenikania się wzajemnego…?


Teraz rozumiem, że mój umysł nie może doświadczyć tego połączenia i przenikania… na głębszym poziomie…bo moja miłość z głowy, z ego, z potrzeby zaspokojenia potrzeb wynikających z mych braków…nie była…miłością…


Serce…nie odczuwa braków, ono nie posiada programów, ono nie posiada potrzeb innych…poza samą miłością, obecnością, akceptacją, obdarzaniem i przyjmowaniem ciepła, radości, lekkości…tego rozlewającego się ciepła w klatce piersiowej…yoni… na widok…na obecność…tej wybranej Duszy.
A wybiera Serce, nie głowa.

Te moje dawne „miłości” z ego, bywały tak pociągające, tak podobne do tych z filmów, że tylko dodać jeszcze w tle muzykę z jakiegoś oskarowego hitu…a tak bardzo

…niedające spełnienia…

tak boleśnie drenujące…
a gdzieś w tym wszystkim zepchnięte na margines, wyrzucone poza nawias… moje własne serce, które pominięte łkało, że go nie widziałam…

Jaka jest różnica?

Miłość serca…jest cicha…i przychodzi cicho…Ona nie drze gęby jak miłość z ego, nie rozdziera szat jak tamta, nie krzyczy, aby została zauważona…
Nie potrzebuje oskara…
Ta miłość pragnie przepływu, pragnie rozpuścić i potrafi to zrobić, wszelkie blokady i programy, jeżeli jeszcze jakieś napotka, i ukoi i utuli i zrozumie i obejmie i mnie i tę drugą duszę…

I wiem, że nie potrzebuję się bać, bo energii serca nie sposób zaprzeczyć, nie czuć, nie widzieć…tej energii…nie da się oszukać…pięknymi słówkami.

Ona przepływa i niesie ze sobą jasną informację, wiedzę i pewność niezachwianą.
Taka miłość…poczeka…poczeka w spokoju…bo nie boli…nie strzela focha…bo rozumie… bo prawdziwie potrafi…przyjąć drugą Duszę. Nie wylicza czasu, niecierpliwie przebierając nogami…ona wie, że na drugiego człowieka czasem warto poczekać, gdy ten ma jeszcze coś do zrobienia.

Wtedy też…nie potrzebuję się pilnować, wszystkiego kontrolować…mogę być sobą, bo wiem, że miłość serca zawsze chce przyjąć mnie taką jaka jestem…mimo moich wad i niedoskonałości…mimo Jego wad i niedoskonałości.

Ona…tylko uśmiechnie się figlarnie…puści oczko…przyciągnie do siebie i powie… daj spokój kochanie…rozumiem…

fot.facebook

Oddycham…tak spokojnie…czuję serce moje,
widzę je, pozwalam mu…być sobą…już go nie oceniam,
nie nakazuję, co ma w nim być…kto ma w nim być…
nie pozwalam ego wtrącać się do tej przestrzeni,
ale też nie wyganiam…pozwalam ego…uczyć się…
mądrości mojego serca.

Jestem…w moim sercu…
oddycham lasem, łąką, szemrzącym potokiem,
potęgą gór, radością wiosennego deszczu,
powiewem ciepłego wiatru…zaledwie jego muśnięciem…

Czuję moje serce we mnie…
i to jak jego siła, nieustraszona jego własną prawdą,
jego obecnością…po prostu…tylko i aż obecnością,
potrafi przyjąć wszystko to,
co się pojawia w tej mojej baśni o Życiu.

Zachwyca mnie…

Jak ono potrafi po prostu być…być takie spokojne,
ufne i czułe i obecne…i dla przeszłości i wszystkich zdarzeń, 

i dla ludzi w tej przeszłości i ich serc
i dla teraźniejszości…
Oddycham sercem i tak kocham jego mądrość…
i tak codziennie od nowa i nie mogę się nasycić tą jego obecnością,
jego słodyczą, tą jego ufnością…

…ufnością w Życie, ufnością we mnie…
ufnością w serca innych Dusz…

fot.facebook

Zaniosłam skargę…do najwyższej Instancji…

Gdy nie mogę zgodzić się na coś, co w moim życiu nie pozwala mi…utrudnia…blokuje dostęp do miłości w moim sercu, 

a jednocześnie dławi, bo stoi ością w gardle, niepokoi…gdy przez wiele dni nie potrafię tego nazwać…

A jednocześnie, gdy już potrafię i nazwę, ale nie mam możliwości wyrazić tego do osoby, która powinna to usłyszeć…

Mogę zrobić to…co jest tak naprawdę najlepszego…zanieść moją skargę do Instancji najwyższej…

Zaniosłam…i poczułam…że zrobione…że wystarczy…że już więcej nie potrzeba…że już zadośćuczynione…uznane…widziane.

Bo my ludzie, często nie potrafimy przyjąć…a już skargi w ogóle trudno przyjmować, zaczynamy się bronić, unikać, byleby tylko zachować twarz, byleby móc spojrzeć w lustro, choć i tak tylko przelotnie, tak powierzchownie, byleby za długo się nie przyglądać. 

Czasem mam odwagę…przyglądać się dłużej…wtedy powoli zaczynam widzieć, co jest pod makijażem, stylowym ciuchem, farbowanymi włosami…nie postrzegam tego jako maski, nie, raczej jak wyrażanie siebie, bo to, że urodziłam się brunetką, nie oznacza, że nie mogę podziwiać rudych włosów, nie kochać tego jak pięknie rude włosy odbijają promienie słońca, jak cudownie współgrają z zielenią tęczówki mojego oka…jak pięknie kontrastują z zieloną sukienką…ach. No cóż…to prawda, moje kochane brązowe włosy…zdradzam was od kilkunastu lat, 😛 mi dispiace, perdonami.

Ale do brzegu 😋. Więc, gdy się sobie dłużej przyglądam, to co zobaczę, początkowo powoduje mały dyskomfort, chęć, aby dać nogę…takie niewygodne trochę…takie…niecodzienne i jakby nieswoje.

Jednak…gdy sobie zaufam po raz kolejny, powiem: spokojnie Ania, nie padniesz trupem od tego, co tam zobaczysz…przychodzi rozluźnienie…i potrafię nawet przynieść sobie krzesło, aby lepiej się rozgościć i ze sobą przywitać. 

Dzięki temu, gdy ja coś nawywijam, potrafię znacznie szybciej niż kiedyś, zreflektować się, przyznać, że siara, że przepraszam, że perdonami. 

I jestem lekka w sercu…i mogę rozsiąść się przed tym lustrem i patrzeć sobie w twarz.

Zaniosłam skargę do najwyższej Instancji…i wpłynęłam z powrotem…na łagodne wody oceanu…jak dobrze…znów w Domu…w moim Sercu.

Jeżeli masz, to się podziel

Jeżeli masz…to się podziel…bo inaczej też nie otrzymasz.
Jakości…one aż rwą się do przodu, aby spotkać podobne, takie same…harmonijne.
To nie ja nawet, a one we mnie, potrzebują innych podobnych, aby skupić się i stworzyć całe grona…następnie promieniować swoją prawdą, mocą na przestrzeń wokół siebie. A zasięg mają ogromny, iście magiczny…mocarny.

Ach…jakości…jak ja was wielbię…gdy myślę choćby o was, to uśmiech mam w duszy…w oczach…w sercu moim.
Nigdy z Was nie zrezygnuję…nikt mnie do tego nie przekona…to się nikomu nie uda.

Rana…porzucenia

…a Miłość mówi nie, nie, Kochana, zanim pójdziesz w tą przestrzeń, której pragniesz,
która jest istotą Życia, masz coś jeszcze do zrobienia.
Tyle razy Wszechświat dawał Ci szansę, jak długo będziesz uciekać?
Ile jeszcze sytuacji, na jak wiele wymyślnych sposobów Wszechświat, Miłość,
ma ci jeszcze chcieć pomóc?
Bo wiesz, Kochana, wszystko jest po to, aby ci pomóc. Rozumiesz?

Nie, Miłości, nie chcę tam wracać, to tak boli…

Kochana, nie ma innej drogi, jak tylko ta…przez doświadczenie – mówi Miłość.
Miej otwarte serce, a przeprowadzę Cię, obiecuję, że nie zranisz stóp
idąc po rozżarzonych węglach. 

Tak, Miłości, nigdy już nie popełnię tego błędu…nie zamknę serca.

Wiesz…gdy zamykasz serce, pozostaje tylko ego, nie widzisz pełni doświadczenia,
które było dla ciebie darem, choć przyszło w przebraniu bólu.
Ego tworzy konflikt, widzi dwa bieguny, ale walczy, aby doświadczać tylko jednego z nich. Miłość obejmuje i przyjmuje wszystko, jest światłem które nikogo, ani niczego nie wyklucza. 

I przyszedł mężczyzna…i mądry i piękny i czuły, Miłość zadbała, aby nie był to byle kto.
Imię Jego jest również imieniem całego rodu męskiego…i w sposób najmniej bolesny…
jak potrafił…otworzył ranę porzucenia.
Uderzyło…bo serce było tak bardzo otwarte, jak nigdy dotąd jeszcze…
Uderzyło…jednak inaczej.
Bo była przy tym Miłość, był kochający Wszechświat i dodał odwagi i wiary,
że dzieje się coś wielkiego, coś pięknego.
I teraz wreszcie mogłam stanąć z raną porzucenia twarzą w twarz. 

Czym jesteś? Dlaczego? Skąd się wzięłaś? 

Byłam z tobą od samego początku, od chwili twojego poczęcia,
poczęcia w braku miłości wzajemnej, gdzie nie było nawet wtedy,
bezpieczeństwa, czułości, miłości…było porzucenie.
Potem wciąż się pojawiałam…zawodziły przyjaciółki…zdradził mąż…
ponownie zdradzili rodzice…

Czego miałam się nauczyć?

Jak nie porzucać samej siebie…nie żyć tak, jak oni żyli. Jak zawsze stać przy sobie.
Wiesz, Kochana, na przykład zdrada, ona może zaistnieć tylko wówczas,
gdy Ty sama w jakiś sposób siebie najpierw zdradzisz, nigdy inaczej.
Inne dusze odbiją po prostu to, na co sama wyraziłaś zgodę.
Możesz już tej zgody nawet nie pamiętać albo jej sobie nie uświadamiać,
ale pamięć komórkowa pamięta i działa z precyzją…póki nie zdecydujesz inaczej.
Urodzenie cię nie definiuje, jest okazją do uzdrowienia tego z czym przyszłaś na świat. Jak drogowskaz pokazuje, którym śladem iść.
Co jakiś czas, jak w grze w podchody, zostawia ślady, wskazówki. I ty musisz je dostrzec. Gdy nie widzisz, Wszechświat, Miłość uderzy mocno, bo tak bardzo chce twojego uzdrowienia. Dlatego trudne lekcje to nie żadna kara, a Miłość w przebraniu…
jej wszechogarniające matczyne łono.

Pojawiają się Dusze, które tak jak Ty, potrzebują uzdrowienia, często nawet o tym nie wiedząc. Wszechświat, Miłość, wiedzą i krzyżują ich ścieżki, aby dać im szansę…na uzdrowienie.
Na przyjęcie Życia.
Na narodzenie się na nowo.
Zdarza się to w zwykły dzień, ze zwykłymi ludźmi i bez wydumanych frymuśności,
jak mawiał Gilbert do Ani z Zielonego Wzgórza. 

Jeżeli staną z otwartym sercem do konfrontacji…ze swoim bólem…ze swoimi ranami, stratami, jeżeli tylko odważą się nie odwrócić wzroku…to ścieżka każdego z nich zostanie oczyszczona i pobłogosławiona.

Czyż nie cudownie? – zapytała Miłość.
Czy to naprawdę aż takie proste? 
Stałam i nie odwracałam wzroku, Miłości
czy już jestem gotowa?

Wyjdź do świata i…sprawdź…sprawdź i sprawdzaj, Kochana
…bo wszystko przychodzi przez doświadczenie.

fot.facebook