Czuję…czuję, jak bardzo ważna jest dla mnie…obecność…nie słowa, choć najpiękniejsze z pięknych, mogę je nawet tulić do serca…to jednak pozostaną słowami…bez obecności.
Bez obecności…nawet te najbardziej chciane i oczekiwane…są tylko…pustym dźwiękiem, formą wyrazu…bez tej najcenniejszej esencji…bez której nie ma spełnienia.
Miłość…to dotyk…miłość to serce…a ono lubi patrzeć w oczy, ono lubi czuć dłoń przesuwającą się po włosach…ono lubi czuć ciepło ciała 36,6 stopni, czasem nawet więcej…
Miłość kocha obecność, miłość wyraża się…w obecności…obecność to gotowość…obecność budzi zaufanie…miłość bez obecności jest iluzją.
Ten kto mówi o miłości, nie dając obecności…
Kłamie.
I czasem tak trudno jest… Ale trzeba. Pogodzić się.
Zanim pójdę w nową tożsamość, zanim wejdę w nią już obiema nogami…zanim przywitam ją z uśmiechem i radością w sercu…
Najpierw…pożegnam, utulę i ucałuję tę, która odchodzi, która służyła mi jak potrafiła najlepiej.
Służyła jak ufała, że jest dla mnie najkorzystniej, w zgodzie z myślą i sercem…zawsze w zgodzie ze sobą, choć nieraz musiała iść pod wiatr, wierzyła, że trzeba walczyć i potem, że walką niczego nie wskóra… płynęła pod prąd i z prądem…
która czuła, że już wreszcie wie, jak żyć i za chwilę zrozumiała, jak wiele tajemnic życia jeszcze przed nią.
Spoglądam w oczy tej Anny, która odchodzi, która spełniła swoje zadanie do końca, która zrozumiała, doświadczyła, ucieleśniła kolejny etap Życia, jaki otrzymała w darze.
Patrzę jej w oczy…czuję miłość i wdzięczność dla jej siły, dla jej wiary, dla jej serca…tulę z wdzięcznością i szacunkiem…całuję dłonie i stopy.
I dziękuję raz jeszcze Jej…za wszystkie uczucia, emocje, myśli…za całą świadomość jaką dzięki niej poniosę dalej w Życie, w nową tożsamość…w nowe, kolejne Ja.
A Ona będzie się przyglądać i będzie pewna, że w moje nowe i jeszcze prawdziwsze…ma swój cudowny wkład ❤️. Kocham.
Miłość moja dla wybranej Duszy… jest taką iskrą, która się wyodrębnia z pola mojego Serca. I istnieje sobie indywidualnie, a jednocześnie jest połączona z całym moim Sercem.
Jest cudownym potencjałem…
bo karmiona przeze mnie i tę wybraną Duszę…rośnie, potężnieje…staje się coraz większa, ekspansywna, pełna mocy.
A co się dzieje, gdy nie mogę już jej karmić? Gdy jej już nie karmię ani ja, ani ta wybrana Dusza…
ta miłość…nie znika, nie wyrzucam jej…nie wypieram się jej… nie oszukuję siebie, że się nie wydarzyła,
bo jest częścią mojego serca… I tam właśnie powróci…do całej puli jego miłości…
serce ją wchłonie, przyjmie z powrotem z radością, ze zrozumieniem… powita swoją część, która wyodrębniła się, aby doświadczyć, aby wzbogacić całe serce jako jedność…
I miłość mojego serca powiększy swój potencjał, swoją moc obdarzania siebie i innych… coraz bardziej, coraz piękniej, coraz pełniej.
W przestrzeni mojego serca, duszy mojej …oddzielam ziarno od plew
i z wdzięcznością zachowuję to…co było jakością.
Dlatego…zawsze warto kochać. I niczego nie żałować.
Tak naprawdę nie doceniałam tego procesu. Robiłam to tak od niechcenia…zostawiając sobie jeszcze jakąś małą, maleńką furtkę…ja sama…albo ktoś ją sobie zostawiał wkładając subtelnie stopę między drzwi…tak, aby zupełnie się nie zatrzasnęły, a ja udawałam, że w sumie tego nie widzę. A to przecież też jest zgoda.
Gdy coś już mi nie służy…gdy chcę pójść w inną przestrzeń…wreszcie…co najważniejsze…gdy na pewno wiem…czego chcę…zamykam drzwi. Bo choć nie wiem jak mocno sobie tłumaczyłam, że się da, że no przecież w sumie to nic nie szkodzi, że gdzieś tam w mojej przestrzeni będę miała te furtki…to sorry, figa z makiem, całuj mnie w nos…tak się nie da…chyba że, chcę życia na pół gwizdka…i zamieszania.
Dziś rozumiem, że decyzja, moja własna decyzja dla… Życia…jest najważniejsza. I wszystko, co mnie w nim spotyka, jest jej wynikiem…zawsze.
Zamykam drzwi…by móc otworzyć te nowe…naprawdę szeroko…by łatwo było mi przez nie wejść.
By nie robić… przeciągu…
w przestrzeni którego wszystko hula jak chce, nic nie jest na miejscu…a ludzie też nie wiedzą, gdzie i czy w ogóle jest…dla nich miejsce…
Pozamykałam w ostatnim czasie takie drzwi, dla siebie i innych osób z którymi szliśmy wspólną drogą, a były takie, które trwały naprawdę bardzo długo. Dziękuję…za tę wspólną drogę, za wszystkie lekcje…te piękne, jak i te trudne.
kocham, och…jak pięknie…tak z otwartym prawdziwie sercem. Za chwilę wygląda zza rogu mój Cień i też coś mówi:
pie..dol się!
Ten taniec…z duszami innych, gdy tak się pojawiają w moim życiu, by wydobyć jeden i drugi biegun mnie. Szczerze…jest to fascynująca sprawa. I tak trwa ten proces…część mnie stoi sobie tak z boku…i wszystkiemu się przygląda.
I to naprawdę robi się zabawne…to całe moje życie…czarująco rozbrajające. Tak, że w głos śmieję się z samej siebie…a potem…potem…
jeszcze bardziej kocham Życie.
Aby móc przytulić się do tej odpowiedniej Duszy w przestrzeni mojego serca, aby była w nim harmonia i przestrzeń obecności. Abym czuła się wtedy spokojna w moim sercu…pozamykałam drzwi, które były do zamknięcia…uzdrowiłam, co widziałam, że jest do uzdrowienia… Trzymaj mnie teraz Wszechświecie w przestrzeni twojej obecności, bo padam na twarz, trzymaj…abym nie uciekła, abym jeszcze mogła stać.
Jakże często mówię do mojej duszy: Ty mnie cholero kiedyś wykończysz, co ja się z tobą mam… A ta cholera się jeszcze uśmiecha i jakaż zadowolona z siebie jest, oj bardzo, bardzo zadowolona. Chwile…kiedy w wyniku doświadczeń, jakie zaplanowała dla mojego uzdrowienia dusza, następuje transformacja, gdy wyłaniają się z przestrzeni naprzemiennie zraniona Dziewczynka, Dzidzia, etc.,
dojrzała Kobieta musi trzymać wszystkie je mocno, stać przy nich, każdą widzieć i pozwolić jej się przejawić, każdej dać głos…
Emocjonalny rollercoaster…uuuff
W takich chwilach przypominają mi się na szczęście słowa mojej kochanej siostry Asi:
Ania, uda ci się, komu miałoby się udać, jak nie tobie…
Albo słowa mojego byłego męża Krzysztofa:
jeżeli tego chcesz, to to osiągniesz, bo ty zawsze osiągasz to, czego chcesz, prędzej albo później, ale zawsze.