Częstotliwość…pogody

Jam Jest c.d.

„Za każdym razem kiedy myślisz:
„Boga nie ma”, zabijasz siebie.
Odbierasz sobie prawo istnienia.
Za każdym razem, kiedy mówisz:
„miłości nie ma”, mówisz: „mnie nie ma”.
Kiedy potrafisz nagle przystanąć,
pełen zachwytu dla niesłychanego koloru na niebie
albo dla szelestu burzy czy delikatności wody,
to jest to Bóg.
To twoje spotkanie z Nim.
Twój zachwyt i oniemienie to magnes, droga,
która cię do Niego przyprowadzi zawsze, gdy będziesz tego chciał.
Kiedy dotykasz ukochaną osobę, to jest to Boskie.
Kiedy dajesz jej miłość – Boskość płynie przez ciebie.
Cóż więcej możesz dać tym, których kochasz?
Jakiż fragment zastąpi całość?”
Nie przychodzimy na ten świat już doskonali i zrobieni.
Ani też nie mamy od razu na dzień dobry idealnych warunków,
gdzie dane jest nam wzrastać w pełni miłości, radości i szczęśliwości.
Mamy rodziców takich, a nie innych, którym też nie było dane od razu
ciastko z kremem, oni też zastali, to co my.
W nich, tak jak w nas, są te małe, zranione, nieukochane i niewidziane dzieci.
Oni tylko wyglądają na dorosłych, dzieci w dorosłych ciałach.
Zresztą, kto powiedział, że dorosły wie, że dorosłość to świadomość,
to najczęściej totalne złudzenie.
Więc na dobrą sprawę nie ma do kogo mieć pretensji.
Czemu oni są winni? Niczemu. Oni tak jak i my.
Działamy tak, jak potrafimy na daną chwilę naszej świadomości.
Nikt nie nauczył ich, a oni nie potrafili nauczyć nas.
Ale możemy zrobić to sami, gdy uważnie patrzymy w siebie.
Ważne jest to, kim jesteśmy w tym biegu Życia,
co wybieramy dla siebie i dla innych,
bo zawsze i we wszystkim są dwa bieguny.
Ode mnie zależy, w którą stronę przesunę mój suwak, jak zobaczę,
wybiorę i zapamiętam kolejne rozdziały mojego Życia.
W jakiej pozycji ustawię Siebie w tym obrazie rzeczywistości.
Nawet jeżeli doświadczę shitu, to i tak to mnie nie definiuje.
Nie definiuje nigdy.
Wiem też, mam świadomość, że mogę wszystko zmienić,
dosłownie wszystko.
Oczywiście nie mam udawać, że nie doświadczyłam badziewia,
skoro doświadczyłam i to nigdy nie usprawiedliwia nikogo,
bo niezależnie od tego jak się nauczyłam, to mam wolną wolę
i nie muszę wybierać działania, jakie mi przypadło w udziale,
inaczej powielalibyśmy wciąż te same wzorce, krzywdy,
i każdy każdemu.
Nie jest też jednak moim zadaniem również nikogo wybielać,
ani usprawiedliwiać.
Każdy z nas dostał wewnętrzny kompas, który mówi,
co jest dobre, a co złe.
My to po prostu wiemy.
I to my wybieramy.
Ale ważne jest to, aby mieć świadomość kim jestem,
ważne jest to, aby wybaczyć, bo shit zawsze wynika z braku świadomości…i u mnie i u innych.
Tak się kręcimy w tych naszych przeróżnych wirkach,
póki ich w pełni nie zobaczymy, a najczęściej niestety widzę poprzez ból,
którego doświadczam i którego potrafię nie projektować na innych,
że to oni mi zrobili. Zrobili przez własne wirki. To było o nich.
A moje wirki były o mnie.
Po prostu.
Ale to jak ja zareaguję, jest już tylko moje i ma niebagatelne znaczenie
dla mojej dalszej drogi w danym obszarze życia.
Ważne jest też, aby nie obwiniać również siebie,
wybaczyć również sobie, bo wiem,
że gdy byłam w oku cyklonu takiego wirka,
to nie byłam w stanie zobaczyć naprawdę, tak działa wirek, program.
Przyćmiewa, emocje buzują, jestem wtedy w reakcji,
a nie w świadomości, świadomość jest zawężona.
Jest to podobne do bycia pod wpływem narkotyku,
nie umiem zobaczyć na trzeźwo i przytomnie.
Jak często robimy coś głupiego pod wpływem substancji albo emocji,
a potem żałujemy.
I pytamy, gdzie ja byłam, gdy mnie u siebie nie było?
To muszę też sobie wybaczyć i wybaczam.
I dalej mogę siebie kochać i dalej mogę nie obwiniać innych.
A to daje mi wolność.

Nie chcę już narażać siebie…
na konflikt wewnętrzny…
być tam, gdzie moje serce się obawia…braku naturalności,
radości autentycznego przejawiania się…w uczuciach, gestach, słowach.
Nie wybieram już być tam…
gdzie moja radość jest gaszona,
gdzie moje ciepło ścina chłód,
gdzie moje dłonie trafiają w pustkę,
gdzie czas na cudowne rozmowy dwóch świadomości nigdy nie nadchodzi,
gdzie obecność ogranicza się do wieczoru we wspólnej pościeli.
Gdzie słowa nagle się urywają, znikają, zamarzają.
Gdzie to co było, wydaje się jedynie grą,
gdzie muszę pytać, czy było w tym coś z prawdy?
Kocham ciepło i jego ekspansję we mnie,
pragnę nieustannie czuć jego postęp w moim centrum,
moim wnętrzu…tak że aż do oczu cisną się łzy, gorące łzy…
łzy radości.
Pragnę widzieć moje oczy pełne ognistych,
błyszczących, malutkich iskierek radości i psoty…
tak jak wtedy, gdy patrzę w lustro,
tak jak wtedy, gdy rozmawiam z Tatką,
tak jak wtedy, gdy usłyszę włoski język,
tak jak wtedy, gdy biorę pierwszy łyk kawy do ust,
tak jak wtedy, gdy tańczę bawiąc się sukienką,
tak jak wtedy, gdy maluję usta ulubioną szminką,
tak jak wtedy, gdy wypatrzyłam nową książkę o transcendencji
i już zacieram ręce na to, jakich cudowności doświadczę,
tak jak wtedy, gdy ukochanej duszy
mogę powiedzieć o mojej nowej zabawie, nowym odkryciu…
o 'Włoskim do poduszki’ i gdzie moją radością mogę się
…po prostu…podzielić.
