Serce…jak durszlak 

Dawniej ciężko mi się żyło. Gdy patrzę wstecz na moją drogę
…widzę dziewczynę, potem młodą kobietę,
która żyła w programach, przywiązaniach sprytnie wkodowanych
od chwili zejścia na ten świat. 

Aż słabo mi się robi, gdy wspomnę tamte czasy,
życie w oparach absurdów, gadających głów, najpierw z zewnątrz
i zewsząd, aby niepostrzeżenie wkraść się i zakorzenić wewnątrz mnie.
Aby całe to badziewie mogło mną sterować…żreć moją energię.

Najpierw z tej naszej otwartości, szczerości, autentyczności
robi się sieczkę, dostaję plaskacza za plaskaczem,
a niejednokrotnie nawet razy po których zostają sińce, blizny
i połamane kości…

abym stanęła  grzecznie i pokornie w szeregu.
Abym już się nie odważyła sięgnąć…
po więcej…po to, co zawsze było mi przeznaczone,
żyć szczęśliwie w obfitości i miłości.

Za to sprytnie wkodowano mi matrixową ułudę potrzeb
(koniecznie z dala ode mnie samej, oczywiście mam szukać na zewnątrz)
szczęścia, miłości, a nawet boskości (albo przede wszystkim boskości).

Czasami mam wkarw jeszcze…no dobra…taki malutki,
że tak kolektywnie bierzemy w tym udział.
Myślę, że raz, że matrix to robi, to jedno, ale najbardziej
i jednocześnie najtrudniej jest podważyć to, bo to przyszło też od rodziców.
A wiadomo, że dla dziecka rodzic jest jak Bóg.
I często nie zdawałam sobie sprawy, dlaczego tak trudno jest mi podważyć niektóre ,prawdy’. 

Obserwuję to również u dzieci w pracy. Ale też po prostu kocham to,
jak one widzą świat…do pewnego momentu…

One jeszcze mówią duszą, całą swą Istotą, że: 

mam wątpliwość.

Gdy np. mówię: Stasiu, musisz to zrobić, a Staś: a dlaczego muszę??
Takie proste. Tak po prostu. I w sumie to ja robię pauzę i zonk
i też pytam, no w sumie masz rację,
bo niby dlaczego musisz 😛.

Gdy już byłam gotowa…i na tyle odważna…aby zacząć …podważać
…na mej ścieżce pojawił się kochany, ciepły, najcudowniejszy Lesiu Żądło.
Taki cieplutki, a jednocześnie nieprzejednany w swym podejściu
do życia.
Jak przywalił to tylko pozostawało…śmiać się…z własnej głupoty. 

Mnie to Tatko jednak uwielbia…

bo nie musiałam szukać. Chcesz Aneczko,? A proszę…mówisz i masz
i od razu na start…po prostu Lesiu.
I potem nie raz i nie dwa miałam na Leszka wkarw i mówiłam, co on pierd..li 😁.
A jednak po pewnym czasie i tak sama przyznawałam rację…bez bicia.
Choć Lesiu lubił chłostać nasze kolektywne i indywidualne ego…
aby dojść do naszej autentyczności.
Kochałam i nadal kocham…jego bezkompromisowość,
tylko prawda się liczyła…i poczucie humoru.
I choć dzisiaj biorę od kogoś bardziej lub mniej i nie ma dla mnie żadnych guru
…prócz Tatki…
to Jemu jestem bardzo wdzięczna. Bardzo.
Zresztą jak to Leszek mówił:

najpierw Bóg, potem ty sama, a potem cała reszta.

I wtedy wszystko jest na właściwym miejscu.

Ścieżka zawsze wiodła do Serca.
A ono było takie poturbowane…takie nieufne i wciąż w pancerzu.
Jakoś tam było, bo oczywiście nie mogło być totalnie zamknięte,
bo wtedy to już tylko śmierć.
Ale sączyły się z niego przez ten pancerz jedynie cienkie strumyki esencji mej duszy.
Coś tam płynęło z niego, ale z przyjmowaniem w druga stronę było już gorzej. 

I wciąż się tego uczę. 

Dzisiaj, gdy o tym pomyślę, to nie jestem w stanie zrozumieć,
jak udało mi się tyle przetrwać, tak długo żyć i nie zawinąć się stąd.

Naprawdę nie wiem. I żal mi tamtej Siebie. 

Kocham ❤️

fot facebook

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *