Taki dziś wywołany do tablicy temat…

tożsamości.

Więc lubię na przykład biegi na długie dystanse, bo w nich dopiero mogę w pełni poczuć Siebie, drugiego człowieka i to, co po drodze. 

Nie znoszę zaś chwilówek, nie są częścią mojej tożsamości. W mojej tożsamości jest pełen obiad składający się z dwóch dań i deseru🍨 🧁. 

Ja mam tak. 

Jeżeli ktoś lubi i szuka chwilówki, to nie tutaj. 

Ja lubię celebrację Życia,

ja cenię TO, co pod podszewką.

Jest też we mnie coś takiego… coś na kształt mentalności komandosa…trudne wyzwania, bieg przez płotki, rozbrajanie min, ofensywa, defensywa, klęska albo zwycięstwo…ale to już tylko takie resztki, reszteczki…dawnej bardzo starej tożsamości…bo nie mogłam inaczej, bo takie było wtedy moje życie. 

Dzisiaj to jest jak zły sen…

Dzisiaj tego nie wybieram…

Dzisiaj jest mi to obce.

Tak rozkosznie mi z tym, że wreszcie mogłam zrzucić mundur i cały osprzęt, złożyć broń…bo nie ma przed czym się bronić…

Że ten co przychodzi to nie wróg albo bandzior…

Że…brałam udział w nie swojej walce. 

Że to nie ja mam mieć silne ramiona…wkładać strój taktyczny albo maskujący…

że nie muszę…i nie chcę.

Że wystarczy, że to On jest silny, stabilny, osadzony w sobie, mądry i taktyczny…

i ma mocne i piękne ramiona.

A mi…dobrze jest…

…na swoim miejscu. 

fot.internet

100% cukru w cukrze…

Tak mi czasem brakuje samej siebie…

Tak tęsknię czasem…za sobą.

Gdy tak czasem czuję, że się zgubiłam po drodze…bo przyszło nowe…bo poczułam pragnienie…nowego.

I jest taki moment…gdzie albo zrobię TEN krok do przodu albo nie. 

Czasem jest tak, że się boję opuścić tę strefę komfortu i manipuluję nieświadomie sobą i wymyślam, a nawet kreuję przeszkody…

Jednak…życie to ciągła zmiana…i ja nie czuję, że chcę pływać w tej samej rzece albo nie daj Boże stawie…gdzie woda już mętna i braknie tam Życia…

Że się nie da.

I nie chcę…po staremu.

Nowe musi się we mnie rozgościć…więc daję sobie czas…

By znów w pełni poczuć siebie, że to nadal ja, że się nie zgubiłam…po prostu…zmieniłam. 

I wiem, że to tylko kwestia czasu, gdy znów poczuję 100% cukru w cukrze…w pełni Sobą, choć już nie taka sama…i dobrze mi z tym, że właśnie taka.

fot.internet

Koleje 🚃 mojego Życia

„I niech będą sobie wszyscy mądrzy ze swoimi rozumami, a ja ze swoją miłością niech sobie będę głupi…”

To ciekawe, gdy tak Życie sobie żyję i w nim pojawiały się już lata, a nawet dekady wcześniej…jakieś znaki chyba,  coś co tak utkwiło we mnie…na przykład ten cytat Marka Hłaski, który jest we mnie od zawsze…albo gdy byłam małą dziewczynką komunikat dobiegający z dworcowego głośnika: ”pociąg z Tłuszcza wjeżdża na peron drugi”…

I to zawsze miało znaczenie, które dopiero odkrywałam później, gdy to wyłoniło się po drodze. I jak Marek Hłasko, wolę hasać sobie z miłością, taką jaka jest, czym jest, a czym nie jest, spełniona czy niespełniona…przyzwalam…jej po prostu być. Nie mam potrzeby jej zmieniać, pojawiła się to jest, niech żyje we mnie. 

Niech po prostu żyje, jak wszystko wtedy, w tej małej dziewczynce z warkoczami i błękitnymi kokardami, która biegała po peronach i wiadukcie przyglądając się przyjeżdżającym i odjeżdżającym pociągom, biegła na wiadukt, bo właśnie nadjeżdżała lokomotywa (tak, żyłam w czasach, gdy jeszcze jeździły lokomotywy) i największą frajdą było stać na wiadukcie kiedy od dymu nie było nic widać. A jesienią w pobliskim parku zbierała kasztany, zrywała stokrotki, na 1 maja wycinała i przyklejała gołąbki do szyby 😋. Życie się pięknie żyło, w Tu i Teraz, no może za wyjątkiem tych chwil, kiedy zrozumiałam dlaczego moje warkocze nie będą sterczały tak jak te Pippi Langstrumpf. 

Zachwyca mnie ta zwykłość życia, ten codzienny dzień, ci ludzie (o mój ulubiony jazzowy utwór…muszę lecieć zatańczyć).

Dobrze już jestem. Tak więc ci ludzie, te budynki, te drzewa, które mijam codziennie, ta miłość, która już też jest ze mną codziennie…widzę w tym wartość, czuję w tym wartość. Dobrze mi w tym, gdy jestem w tym rozgoszczona.

Lubię to kim jestem, lubię to jaka jestem, lubię to moje zwykłe najzwyklejsze życie, gdzie nie potrzeba wielkich gestów, bo wystarczą te codzienne…

fot.internet

Zima…

Otulam się…czuję ciepło wełnianej chusty, która otula moje biodra, przylega do ciała delikatnie i z troską…jak…najczulsze dłonie kochanka…kochanka, który znalazł w sobie cud czułego dotyku, którym musi obdarować…musi, bo fala za falą…pokłady tej czułości napierają na niego…i nie może ich zatrzymać…więc wie, że musi mnie nimi obdarowywać…że chce…że po to żyje…że to co w nim…jest po to, aby płynąć, aby przenikać, aby być darem…darem energii yang…darem życia dla życia.

Tak otulona…że ciało powolutku i subtelnie oddaje to ciepło, promieniując na otoczenie…i z rozchylonej koszuli, założonej na nagie ciało…wyłania się zapach tego ciepła…zmieszany z delikatną smugą perfum obecnych na skórze…i wędruje w górę do nozdrzy…wdech i wydech…biorę i oddaję…przyjmuję i obdarowuję…równowaga Życia.

Równowaga Życia…przyciąga…magnesuje…wabi i czaruje…rozkosz…cisza…jazz…fortepian…

Czuły kochanek wie…jak zagrać na tym fortepianie…

czuły kochanek wie…że nie wedrze się tu siłą…

bo wtedy tak jak wszedłby głodny, tak głodny by wyszedł.

Darem energii yin…jest odżywianie, odnawianie, ożywianie…pragnąłbyś…skraść tak podstępnie…albo zagrać fałszywie…nie możesz zostać nakarmiony…energia yin ominie Ciebie…ona wie…

bo ona czuje…

ona karmi tylko Króla…tego, który przyniósł swoje najcenniejsze dary…dary serca…jakości duszy…dla ekspansji ich we mnie i w tobie.

Dopiero wtedy…w ciszy…w niespiesznej pieszczocie przepływu Życia w nas…jesteśmy zapraszani do…uczty Bogów…ciało przy ciele, ciało w ciele, oddech przy oddechu…serce przy sercu…

Przepływa…

fot.internet

Mężczyzna pełen jakości

(edit.27.12.2024)

Dziś ze sobą rano rozmawiałam.

Widzę…w ostatnim czasie, jak na dłoni, że Życie mówi mi: no dobra, Ania…sprawdzam. Sprawdzam, na ile, to co nosisz w sobie, w sercu i duszy jest Twoją prawdą, czy tym żyjesz? Przyglądałam się sobie…co jest bólem w miłości. Czy prawdą…prawdą jest…że miłość boli i przynosi cierpienie.

Poczułam, że to ze mną już nie współgra…że to jest…nieporozumienie…Wierzę i czuję…że miłość przynosi radość, spełnienie i zachwyt…

miłość płynąca z duszy…nigdy nie boli, bo dusza wie…

Dusza wie JAK kochać, wie od samego początku. Wystarczy sięgnąć do jej mądrości, do jej zasobów…jej jakości. 

O wymianę tych jakości między duszami mi chodzi. To jest miłość dla mnie. Wtedy, gdy już jest mniej ego. Gdy dwie dusze… 

w Pełni (lub choćby w połowie, bo rozwój trwa przecież aż do ostatniego tchnienia)…spotkają się…dzieją się cuda…widzą, że świat jest piękny, życie jest obfite w dobro, uśmiech, radość i spełnienie. Bo wymiana tych jakości, które oboje w sobie noszą, gdy już je w sobie mają…zdrowe…mądre…czyste…jest właśnie tą najgłębszą potrzebą na poziomie duszy, która powoduje, że wychodzę do drugiego człowieka. Jakości, które ma w sobie dusza, nie znikają za półtora roku, czy do trzech lat. Tak to widzę, a Życie…i tak powie mi: sprawdzam.

…Jest moją najgłębszą potrzebą…

Aby się podzielić i przyjmować…w przepływie…jakościami. Druga Dusza pokazuje mi, które jakości w sobie już rozwinęłam, a które jeszcze śpią. I to te uśpione we mnie, gdy zostaną obudzone, ale jeszcze nie dojrzały w pełni, w mojej duszy…mogą zaboleć. Bo wierzę, że po to spotykam inną Duszę, aby przede wszystkim dzielić się sobą i moim światem, ale również odkrywać nieznane przestrzenie we mnie. Czasem jest to przestrzeń zdrowa…i tylko nikt jej nie obudził, a czasem ukryta, żebym jej nie widziała, by nie zabolało.

Dawniej, Boże…wieki temu, szukałam zrozumienia życia i nas ludzi w literaturze, prozie, poezji. Wydawało mi się, że jest ktoś, kto wie. W pewnym czasie zrozumiałam, że oni…wielcy prozaicy i poeci…też nie wiedzą, że też szukają w sobie i świecie, potykając się o samych siebie i innych. 

Wyjątkiem dla mnie jest proza Prusa…on widział i rozumiał więcej. Czytając Lalkę, wciąż od nowa i od nowa, zawsze znajdę coś, czego poprzednim razem nie zrozumiałam…bo jeszcze na tę prawdę nie byłam wtedy gotowa.

I tu również widzę…w kochanym, cudownym…Stasiu (mojej miłości)…tę ogromną chęć podzielenia się i przyjęcia jakości…jakości duszy. I on… mimo wszystko…pozostał temu i sobie…wierny do końca. 

Kolejna część Lalki miała nosić tytuł Sława i chwała…więc wierzę, że Staś byłby tą duszą, która zrozumiałaby, że po prostu szukał jakości w kobiecie, w której tego nie było…Wielu też (dawniej i ja sama) wieszało psy na Izabeli. Jednak jej winą było jedynie to, że ona tych jakości w sobie po prostu jeszcze nie rozwinęła. Może i tak nie obdarowałaby nimi Stasia. Może nieodpowiedni czas…może nieodpowiednia Dusza…

Dusza Izabeli po prostu jeszcze nie była we wzroście…bo każdy ma swój czas…

i nie ma się o co obrażać, bądź wyrzucać niepotrzebne słowa…oceny…imperatywy. 

Wierzę, że Staś zrozumiałby, że to po prostu była nie ta kobieta…i że to nie oznacza…że takiej jak on pragnie i potrzebuje…nigdzie dla niego nie ma.

Wierzę, że Staś odnalazłby w sobie, tak jak ja, prawdę o tym, że czasem zasypiamy, szczególnie wtedy, gdy do innych ludzi przykładamy swoją miarę. Widzimy w nich jakości, które nosimy w sobie, bo inaczej nieświadomi ich istnienia nie potrafilibyśmy dostrzec ich w innych. I niestety śpiąc i śniąc swój sen, nie wiedzieć kiedy zostajemy użyci. Staś został użyty przez pustą lalkę, tak jak i my czasem zostajemy, bo ktoś kiedyś też doświadczył, czasem chodzi o to, aby wybić klin klinem, najczęściej dowartościować się, ubić interes, może poczuć ciepło, którego każdy z nas potrzebuje, a może zapomnieć na chwilę o byłej/byłym.

W otwartości serca o to łatwo, aby zostać użytym. Ale jak inaczej otworzyć się na przyjęcie miłości, gdy serce zamknięte? Trzeba zaryzykować. 

Dlaczego inni sobie pozwalają na użycie drugiego człowieka, skąd biorą w sobie na to odwagę, to dla mnie na zawsze zostanie tajemnicą. I niech tak będzie, dobrze mi z tym, że nie znajduję w sobie przestrzeni, aby takiej odwagi szukać, jestem świadoma, że nawet najgorsze moje rany i najsilniejsze potrzeby, nie usprawiedliwiłyby w mojej duszy użycia drugiego człowieka. Gardziłabym sama sobą. Rzygałabym dalej jak stała, musiałabym pozbyć się z domu wszystkich luster, inaczej spoglądając w nie, za każdym razem musiałabym splunąć sobie w twarz. Ewentualnie można siebie sprytnie zmanipulować, że to jej/jego wina. Naiwniak/naiwniaczka, jak hasa sobie z otwartym sercem, to ma.

Gdzie jesteś mój ty przepiękny, cudowny Stasiu, moja miłości, tak wiem, to może być niespełnione marzenie, więc pewnie do końca życia będę sama. To nic. Po co godzić się na mniej, niż pragnie dusza. 

Dziękuję więc…za tego uśmiechniętego Stasia. Moje serce pełne jest radości…gdy widzę…że się uśmiechasz…Stasiu. Kocham ❤️