O miłości…

Można kochać…i odejść.
Dawniej, każda komórka we mnie krzyczałaby nieeee! Moje stopy tupałyby w ziemię z siłą słonia.
Nie, nie, nie dałabym zgody…

Dziś…rozumiem tę prawdę jaśniej.
Bo i nie mam na myśli ulotnych motyli w brzuchu, pasji i pożądania, chęci zawłaszczenia tej drugiej osoby…

Gdy nie potrzebuję od tej drugiej Duszy cukierków…którymi chcę się nakarmić, zapchać wszystkie dziury, wypełnić ubytki tego, czego nie dali rodzice…albo inne osoby w przeszłości…

…mogę zrozumieć, że Wszechświat po prostu jest i wypełnia każdą Istotę swoją Słodyczą…wpływa we wszystkie szczeliny, pęknięcia we mnie…bez walki, szarpania, dopraszania…

Wtedy mogę sobie i tej drugiej Duszy…dać miłość, wolność, czułość, ciepło, zrozumienie, niewinną radość mojego istnienia…mogę ją widzieć bez oceny, bez kalkulacji tego – a ile cukierków mi dasz?…Czy mi wystarczy, aby wszystko pozalepiać? A czy masz krówki-ciągutki, a dałbyś mi żelków Haribo?…

A jeżeli wystarczy…to na jak długo?…Do momentu, gdy spojrzy na inną kobietę z podziwem? Do momentu, gdy ja zachwycę się sylwetką przechodzącego mężczyzny? Choćby tak po prostu, bo piękni są ludzie wokół i tyle…I co wówczas?
…Motyle odlecą…a cukierki rozpuszczą się i wypłyną z wszystkich pęknięć i dziur…
I znów zaczyna się zabawa w poszukiwanie słodyczy…i tak bez końca.

Jednak…gdy kocham Duszę najpierw, a dopiero potem ciało i całą piękną resztę…motyle nie odlecą…cukierki będą zbędne, wręcz zabawna będzie chęć ich otrzymania…
Wtedy…wszystko w Nas przepływa…robi koło do drugiej Duszy…tam radośnie tańczy…i zawraca…aby mnie znów obdarować…i nie zatrzymuje się…nieustannie tańczy…bo nie ma chciwej potrzeby…jest taniec wolnych serc.

Więc dziś rozumiem…że można kochać
i pozwolić sobie odejść…bo nie potrzebujesz cukierków…masz własne…a na swojej drodze spotkasz inne Dusze
…które z radością będą z tobą tańczyć.

(I kochany Seal, ze mną od 20 lat, tak wtedy się wszystko zaczęło… i do dzisiaj Twoja piosenka ze mną. Dziękuję).

Kochani moi, rozumiem.

Tak jak nie potraficie przyjść inaczej, przyszliście tak, jak możecie.

Dziękuję…i przyjmuję….

Przyszliście pięknie,  w duszy, aby ofiarować mi swoje dary miłości. Przyszliście, bo je macie w sobie…może poturbowane czasem, przeciwnościami, nieporozumieniami waszymi

z Życiem i Istnieniem. 

Mamo, dziękuję, że w całym swoim bólu istnienia i walki, masz dla mnie miłość…i że wykrawasz ze swojego starego płaszcza niespełnionych marzeń i cudów Życia…które Ciebie, kochana, ominęły…nowe dla mnie, nowe i piękne.

Dziękuję, kochana, że tulisz mnie mocno, przesiąknięta całą sobą i tym kim jesteś, aby ofiarować mi to, co dla mnie zachowałaś w swoim sercu.

Dziękuję, Mamo, że zachowałaś ten swój stary płaszcz, aby dziś móc mi powiedzieć…że ja już mogę…i błogosławisz mnie na Drogę mojego Życia.

Dziękuję, Tato. Za Twoją cichą wiarę w miłość, zawsze z boku…zawsze jakby na marginesie życia…mający swoją prawdę, której nie śmiałeś już wyrażać…która jednak nigdy nie zniknęła. I ja ją zawsze…widzę w Tobie Tato…i cenię. 

Dziękuję za ten nożyk, po który ja nie musiałam iść…bo Ty zrobiłeś to za mnie…i teraz mama, ze łzami nad sobą, a z miłości do mnie, szyje nowe…dla mnie. 

Oboje szyjecie. Abym ja już mogła.

…kocham…

fot.facebook