Gdy przyglądam się mojej miłości…


Gdy przyglądam się w ciszy i spokoju mego serca…miłości która jest i przepływa przeze mnie…obserwuję, jak ona jest delikatnie ekspansywna, widzę jej moc wpłynięcia w najmniejsze zakamarki mej istoty, jak w ciszy, pokonując każdy najmniejszy nawet opór, powoli, bez przemocy, a jednak stanowczo, płynie wszędzie tam…gdzie ma być…szczególnie tam gdzie ma być, gdzie cząstki mnie jeszcze nie zostały objęte…pozostają w cieniu…i gdzie możliwe, że nigdy nie zajrzało światło.

Gdy puszczam i pozwalam…

ciepłe i wyrozumiałe światło miłości rozprzestrzenia się…i budzi się radość…Ta radość rozbrzmiewa dzwoneczkami istnienia, doświadczania Życia i jej samej…Miłości…tak po prostu…bez oczekiwań.

Sama jej obecność koi…koi i unieważnia…wszystkie rozczarowania ego, które nauczone jest stać na straży granic i standardów, więc broni i chroni. Jeżeli bronię i chronię…to znaczy, że się boję.

A miłość mówi:

a mam cię w nosie…ja tu jestem ważniejsza, ja wiem, że jestem wszystkim…Ty nie wiesz…więc pozwalam ci…uczyć się. I mogę zobaczyć, że rzeczywiście jeszcze nie wiem i nie rozumiem.

Przyglądam się…jak ego się złości…a miłość…po prostu serdecznie się śmieje.

No no no no…o taaaak… no dalej, podnieś jeszcze wyżej głowę, krzycz i bij pięściami…

a ja…sobie popatrzę…popatrzę z…miłością…z perspektywy tego, czym jestem.
I będę stała tak długo i będę ci pokazywała tak długo, aż wreszcie zobaczysz i zrozumiesz.

I te granice i standardy ego są potrzebne, są ważne, ale…nie bez miłości…a w miłości właśnie. I wtedy stwarza się jakość.

I Miłość, tak po prostu…rozwala system.

Kocham kochać ❤️.

A jesienią…


Może jednak nie będzie smutku…może doświadczę tylko ciepłego uczucia w sercu, wdzięczności…na wspomnienie tej miłości…
Z gorącym kubkiem kawy, choć pewniej kubkiem gorącej herbaty…z cynamonem, goździkami i pomarańczą…zamyślę się otulona ciepłym swetrem…patrząc na złote liście za oknem…lub brodząc wśród suchych liści ścielących się pod moimi butami…wypatrując kochanych kasztanów, które to leciutko wilgotne, dopiero co wyskoczyły ze swoich kolczastych kubraczków i upadły na ziemię…abym mogła je podnieść i potrzymać w dłoni.

Na lekko chłodnym wietrze, otulę się bardziej apaszką…i jednocześnie bardziej utulę serce, wdzięczna za jego obecność przy mnie, we mnie, dla mnie, dla innych…

I zapewne uśmiechnę się…na wspomnienie jego żartów, na wspomnienie jego miłości do kawy i miłości do kobiet…miłości do życia…mimo wszystko…bo wszyscy ją mamy, choć czasem gdzieś głęboko schowaną.

fot.facebook

Czuję…czuję, jak bardzo ważna jest dla mnie…obecność…nie słowa, choć najpiękniejsze z pięknych, mogę je nawet tulić do serca…to jednak pozostaną słowami…bez obecności.

Bez obecności…nawet te najbardziej chciane i oczekiwane…są tylko…pustym dźwiękiem, formą wyrazu…bez tej najcenniejszej esencji…bez której nie ma spełnienia.

Miłość…to dotyk…miłość to serce…a ono lubi patrzeć w oczy, ono lubi czuć dłoń przesuwającą się po włosach…ono lubi czuć ciepło ciała 36,6 stopni, czasem nawet więcej…

Miłość kocha obecność, miłość wyraża się…w obecności…obecność to gotowość…obecność budzi zaufanie…miłość bez obecności jest iluzją.

Ten kto mówi o miłości, nie dając obecności…

Kłamie.

I czasem tak trudno jest…
Ale trzeba.
Pogodzić się.

fot.Internet

Zanim pójdę w nową tożsamość…

Zanim pójdę w nową tożsamość, zanim wejdę w nią już obiema nogami…zanim przywitam ją z uśmiechem i radością w sercu…

Najpierw…pożegnam, utulę i ucałuję tę, która odchodzi, która służyła mi jak potrafiła najlepiej.

Służyła jak ufała, że jest dla mnie najkorzystniej, w zgodzie z myślą i sercem…zawsze w zgodzie ze sobą, choć nieraz musiała iść pod wiatr, wierzyła, że trzeba walczyć i potem, że walką niczego nie wskóra… płynęła pod prąd i z prądem…

która czuła, że już wreszcie wie, jak żyć i za chwilę zrozumiała, jak wiele tajemnic życia jeszcze przed nią.

Spoglądam w oczy tej Anny, która odchodzi, która spełniła swoje zadanie do końca, która zrozumiała, doświadczyła, ucieleśniła kolejny etap Życia, jaki otrzymała w darze. 

Patrzę jej w oczy…czuję miłość i wdzięczność dla jej siły, dla jej wiary, dla jej serca…tulę z wdzięcznością i szacunkiem…całuję dłonie i stopy.

I dziękuję raz jeszcze Jej…za wszystkie uczucia, emocje, myśli…za całą świadomość jaką dzięki niej poniosę dalej w Życie, w nową tożsamość…w nowe, kolejne Ja. 

A Ona będzie się przyglądać i będzie pewna, że w moje nowe i jeszcze prawdziwsze…ma swój cudowny wkład ❤️. Kocham.

Miłość moja…

Miłość moja dla wybranej Duszy…
jest taką iskrą, która się wyodrębnia z pola mojego Serca.
I istnieje sobie indywidualnie,
a jednocześnie jest połączona z całym moim Sercem.

Jest cudownym potencjałem…

bo karmiona przeze mnie i tę wybraną Duszę…rośnie,
potężnieje…staje się coraz większa, ekspansywna,
pełna mocy.

A co się dzieje, gdy nie mogę już jej karmić?
Gdy jej już nie karmię ani ja, ani ta wybrana Dusza…

ta miłość…nie znika,
nie wyrzucam jej…nie wypieram się jej…
nie oszukuję siebie, że się nie wydarzyła,

bo jest częścią mojego serca…
I tam właśnie powróci…do całej puli jego miłości…

serce ją wchłonie, przyjmie z powrotem z radością,
ze zrozumieniem…
powita swoją część, która wyodrębniła się, aby doświadczyć,
aby wzbogacić całe serce jako jedność…

I miłość mojego serca powiększy swój potencjał,
swoją moc obdarzania siebie i innych…
coraz bardziej, coraz piękniej, coraz pełniej. 

W przestrzeni mojego serca, duszy mojej
…oddzielam ziarno od plew

i z wdzięcznością zachowuję to…co było jakością. 

Dlatego…zawsze warto kochać.
I niczego nie żałować. 

Było warto. Bardzo.