Jeżeli masz, to się podziel

Jeżeli masz…to się podziel…bo inaczej też nie otrzymasz.
Jakości…one aż rwą się do przodu, aby spotkać podobne, takie same…harmonijne.
To nie ja nawet, a one we mnie, potrzebują innych podobnych, aby skupić się i stworzyć całe grona…następnie promieniować swoją prawdą, mocą na przestrzeń wokół siebie. A zasięg mają ogromny, iście magiczny…mocarny.

Ach…jakości…jak ja was wielbię…gdy myślę choćby o was, to uśmiech mam w duszy…w oczach…w sercu moim.
Nigdy z Was nie zrezygnuję…nikt mnie do tego nie przekona…to się nikomu nie uda.

Rana…porzucenia

…a Miłość mówi nie, nie, Kochana, zanim pójdziesz w tą przestrzeń, której pragniesz,
która jest istotą Życia, masz coś jeszcze do zrobienia.
Tyle razy Wszechświat dawał Ci szansę, jak długo będziesz uciekać?
Ile jeszcze sytuacji, na jak wiele wymyślnych sposobów Wszechświat, Miłość,
ma ci jeszcze chcieć pomóc?
Bo wiesz, Kochana, wszystko jest po to, aby ci pomóc. Rozumiesz?

Nie, Miłości, nie chcę tam wracać, to tak boli…

Kochana, nie ma innej drogi, jak tylko ta…przez doświadczenie – mówi Miłość.
Miej otwarte serce, a przeprowadzę Cię, obiecuję, że nie zranisz stóp
idąc po rozżarzonych węglach. 

Tak, Miłości, nigdy już nie popełnię tego błędu…nie zamknę serca.

Wiesz…gdy zamykasz serce, pozostaje tylko ego, nie widzisz pełni doświadczenia,
które było dla ciebie darem, choć przyszło w przebraniu bólu.
Ego tworzy konflikt, widzi dwa bieguny, ale walczy, aby doświadczać tylko jednego z nich. Miłość obejmuje i przyjmuje wszystko, jest światłem które nikogo, ani niczego nie wyklucza. 

I przyszedł mężczyzna…i mądry i piękny i czuły, Miłość zadbała, aby nie był to byle kto.
Imię Jego jest również imieniem całego rodu męskiego…i w sposób najmniej bolesny…
jak potrafił…otworzył ranę porzucenia.
Uderzyło…bo serce było tak bardzo otwarte, jak nigdy dotąd jeszcze…
Uderzyło…jednak inaczej.
Bo była przy tym Miłość, był kochający Wszechświat i dodał odwagi i wiary,
że dzieje się coś wielkiego, coś pięknego.
I teraz wreszcie mogłam stanąć z raną porzucenia twarzą w twarz. 

Czym jesteś? Dlaczego? Skąd się wzięłaś? 

Byłam z tobą od samego początku, od chwili twojego poczęcia,
poczęcia w braku miłości wzajemnej, gdzie nie było nawet wtedy,
bezpieczeństwa, czułości, miłości…było porzucenie.
Potem wciąż się pojawiałam…zawodziły przyjaciółki…zdradził mąż…
ponownie zdradzili rodzice…

Czego miałam się nauczyć?

Jak nie porzucać samej siebie…nie żyć tak, jak oni żyli. Jak zawsze stać przy sobie.
Wiesz, Kochana, na przykład zdrada, ona może zaistnieć tylko wówczas,
gdy Ty sama w jakiś sposób siebie najpierw zdradzisz, nigdy inaczej.
Inne dusze odbiją po prostu to, na co sama wyraziłaś zgodę.
Możesz już tej zgody nawet nie pamiętać albo jej sobie nie uświadamiać,
ale pamięć komórkowa pamięta i działa z precyzją…póki nie zdecydujesz inaczej.
Urodzenie cię nie definiuje, jest okazją do uzdrowienia tego z czym przyszłaś na świat. Jak drogowskaz pokazuje, którym śladem iść.
Co jakiś czas, jak w grze w podchody, zostawia ślady, wskazówki. I ty musisz je dostrzec. Gdy nie widzisz, Wszechświat, Miłość uderzy mocno, bo tak bardzo chce twojego uzdrowienia. Dlatego trudne lekcje to nie żadna kara, a Miłość w przebraniu…
jej wszechogarniające matczyne łono.

Pojawiają się Dusze, które tak jak Ty, potrzebują uzdrowienia, często nawet o tym nie wiedząc. Wszechświat, Miłość, wiedzą i krzyżują ich ścieżki, aby dać im szansę…na uzdrowienie.
Na przyjęcie Życia.
Na narodzenie się na nowo.
Zdarza się to w zwykły dzień, ze zwykłymi ludźmi i bez wydumanych frymuśności,
jak mawiał Gilbert do Ani z Zielonego Wzgórza. 

Jeżeli staną z otwartym sercem do konfrontacji…ze swoim bólem…ze swoimi ranami, stratami, jeżeli tylko odważą się nie odwrócić wzroku…to ścieżka każdego z nich zostanie oczyszczona i pobłogosławiona.

Czyż nie cudownie? – zapytała Miłość.
Czy to naprawdę aż takie proste? 
Stałam i nie odwracałam wzroku, Miłości
czy już jestem gotowa?

Wyjdź do świata i…sprawdź…sprawdź i sprawdzaj, Kochana
…bo wszystko przychodzi przez doświadczenie.

fot.facebook

O miłości…

Można kochać…i odejść.
Dawniej, każda komórka we mnie krzyczałaby nieeee! Moje stopy tupałyby w ziemię z siłą słonia.
Nie, nie, nie dałabym zgody…

Dziś…rozumiem tę prawdę jaśniej.
Bo i nie mam na myśli ulotnych motyli w brzuchu, pasji i pożądania, chęci zawłaszczenia tej drugiej osoby…

Gdy nie potrzebuję od tej drugiej Duszy cukierków…którymi chcę się nakarmić, zapchać wszystkie dziury, wypełnić ubytki tego, czego nie dali rodzice…albo inne osoby w przeszłości…

…mogę zrozumieć, że Wszechświat po prostu jest i wypełnia każdą Istotę swoją Słodyczą…wpływa we wszystkie szczeliny, pęknięcia we mnie…bez walki, szarpania, dopraszania…

Wtedy mogę sobie i tej drugiej Duszy…dać miłość, wolność, czułość, ciepło, zrozumienie, niewinną radość mojego istnienia…mogę ją widzieć bez oceny, bez kalkulacji tego – a ile cukierków mi dasz?…Czy mi wystarczy, aby wszystko pozalepiać? A czy masz krówki-ciągutki, a dałbyś mi żelków Haribo?…

A jeżeli wystarczy…to na jak długo?…Do momentu, gdy spojrzy na inną kobietę z podziwem? Do momentu, gdy ja zachwycę się sylwetką przechodzącego mężczyzny? Choćby tak po prostu, bo piękni są ludzie wokół i tyle…I co wówczas?
…Motyle odlecą…a cukierki rozpuszczą się i wypłyną z wszystkich pęknięć i dziur…
I znów zaczyna się zabawa w poszukiwanie słodyczy…i tak bez końca.

Jednak…gdy kocham Duszę najpierw, a dopiero potem ciało i całą piękną resztę…motyle nie odlecą…cukierki będą zbędne, wręcz zabawna będzie chęć ich otrzymania…
Wtedy…wszystko w Nas przepływa…robi koło do drugiej Duszy…tam radośnie tańczy…i zawraca…aby mnie znów obdarować…i nie zatrzymuje się…nieustannie tańczy…bo nie ma chciwej potrzeby…jest taniec wolnych serc.

Więc dziś rozumiem…że można kochać
i pozwolić sobie odejść…bo nie potrzebujesz cukierków…masz własne…a na swojej drodze spotkasz inne Dusze
…które z radością będą z tobą tańczyć.

(I kochany Seal, ze mną od 20 lat, tak wtedy się wszystko zaczęło… i do dzisiaj Twoja piosenka ze mną. Dziękuję).

Kochani moi, rozumiem.

Tak jak nie potraficie przyjść inaczej, przyszliście tak, jak możecie.

Dziękuję…i przyjmuję….

Przyszliście pięknie,  w duszy, aby ofiarować mi swoje dary miłości. Przyszliście, bo je macie w sobie…może poturbowane czasem, przeciwnościami, nieporozumieniami waszymi

z Życiem i Istnieniem. 

Mamo, dziękuję, że w całym swoim bólu istnienia i walki, masz dla mnie miłość…i że wykrawasz ze swojego starego płaszcza niespełnionych marzeń i cudów Życia…które Ciebie, kochana, ominęły…nowe dla mnie, nowe i piękne.

Dziękuję, kochana, że tulisz mnie mocno, przesiąknięta całą sobą i tym kim jesteś, aby ofiarować mi to, co dla mnie zachowałaś w swoim sercu.

Dziękuję, Mamo, że zachowałaś ten swój stary płaszcz, aby dziś móc mi powiedzieć…że ja już mogę…i błogosławisz mnie na Drogę mojego Życia.

Dziękuję, Tato. Za Twoją cichą wiarę w miłość, zawsze z boku…zawsze jakby na marginesie życia…mający swoją prawdę, której nie śmiałeś już wyrażać…która jednak nigdy nie zniknęła. I ja ją zawsze…widzę w Tobie Tato…i cenię. 

Dziękuję za ten nożyk, po który ja nie musiałam iść…bo Ty zrobiłeś to za mnie…i teraz mama, ze łzami nad sobą, a z miłości do mnie, szyje nowe…dla mnie. 

Oboje szyjecie. Abym ja już mogła.

…kocham…

fot.facebook